Sylwester na porodówce w pleszewskim szpitalu – wspomnienie

Irena Kuczyńska30 grudnia 20238min
30 grudnia 1975 roku wieczorem trafiłam na oddział położniczy w pleszewskim szpitalu. Moje dziecko urodziło się krótko po północy. Tego Sylwestra wspominam z sentymentem.
Stary-szpital-w-Pleszewie.jpg

Sylwester już zawsze będzie mi się kojarzyć z narodzinami mojej najstarszej córki. Działo się to na oddziale położniczym w starym szpitalu przy ul. Bojanowskiego – wtedy Marchlewskiego.

 Święta przeszły i nic

W końcu 1975 roku byłam w zaawansowanej ciąży. Moje pierwsze dziecko, bo wtedy nikt nie znał płci swojego potomka, miało przyjść na świat w Wigilię Bożego Narodzenia. Ale święta przeszły i nic. Jeszcze 30 grudnia rano nic nie wskazywało na to, że malec powita świat  w tym roku. Doświadczony lekarz w przychodni dla kobiet ciężarnych (tej starej przy ul. Poznańskiej), obejrzał mnie, obejrzał mój brzuch, posłuchał  i z przekonaniem stwierdził, że jeszcze czas, bo ,,dziecko nie chyboce”.

Pierwsze skurcze w drodze

Jednak pod wieczór poczułam się niewyraźnie, przyszła przyjaciółka Dorotka Trzęsicka, bardziej doświadczona, bo pół roku wcześniej urodziła Piotrusia. Wspólnie doszłyśmy do wniosku, że chyba ,,coś się zaczyna”. Spakowałyśmy  torbę z ręcznikiem, kapciami, kosmetyczką, ciuszkami dla dziecka. Około 21.00, ruszyliśmy ze Stanisławem pieszo  z ulicy Reja (wtedy PPR-U) w kierunku starego szpitala,  bo nowego jeszcze w planach nie było..Już w drodze  zaczęłam odczuwać  pierwsze skurcze. Na ulicy Daszyńskiego coraz silniejsze. Na ostatnie piętro szpitala, gdzie był oddział porodowy, prawie wbiegłam.’

Czytaj: Ciekawostki o nazwach pleszewskich ulic

Jednak rodzę

Kiedy położna dyżurna usłyszała, że to mój pierwszy poród, stwierdziła, że mam czas i kazała  mi czekać. Porodówka w latach 70. była pełna kobiet rodzących, siedziałam więc na korytarzu i cierpliwie czekałam. Tymczasem moim brzuchem wstrząsały coraz silniejsze bóle. Dopiero wtedy położna mi uwierzyła, że ja naprawdę zaczynam rodzić. Zaprosiła mnie do łazienki – jedynego wolnego miejsca,  zbadała mnie, wręczyła okropną białą szpitalną koszulę z wielkim rozcięciem do pępka i zaprowadziła do sali porodowej.

Sylwestrowa córeczka

Widoku, który ukazał się moim oczom, nie zapomnę do dziś. Dwie kobiety właśnie rodziły. Ja miałam być trzecia. Zostałam położona i (chyba ) przywiązana do łóżka. Ponieważ od początku ciąży ćwiczyłam oddychanie z pomocą książki “Gimnastyka dla kobiet w ciąży”, rodzenie dziecka nie było dla mnie problemem. Z książki  znałam etapy porodu i wszystko poszło książkowo.  O 1.20  zostałam mamą – dziewczynki.  Została zapisana w USC w Pleszewie jako ostatnie dziecko urodzone w mieście w 1975 roku. Kolejne panie rodziły dopiero po północy – 1 stycznia 1976 roku.

Matka bez prawa głosu

Trzy dni spędzone w starej porodówce były niezapomnianym przeżyciem. Nie będę wspominać samego porodu, podczas którego kobietę rodzącą traktowano bardzo przedmiotowo. Bez pytania o zgodę podgalano, podcinano, nie pozwalano w czasie akcji porodowej schodzić z łóżka. Trzeba było leżeć i koniec. Matka o niczym nie decydowała,  bo chyba takie były procedury. .

Dzieci były oddzielnie

Zresztą w starej porodówce nawet nie byłoby gdzie pospacerować w czasie akcji porodowej, tak ciasno było. Za to  atmosfera była cudowna, może dzięki tej ciasnocie. Położne i pielęgniarki noworodkowe przez cały czas były przy pacjentkach lub przy noworodkach.  Dzieci przebywały wtedy w oddzielnej sali.Tylko na czas karmienia  przynoszono je matkom, które leżały na połączonych łóżkach w sali matek.\

Na oddział wstęp wzbroniony

Nikt, oprócz lekarzy, położnych, pielęgniarek i salowych po oddziale się nie kręcił. Listy do mężów można było przekazywać przez położną lub salową. Telefonów było mało, na całym oddziale może ze dwa, jeden u ordynatora, drugi w dyżurce. W mieście też telefony były rzadkością, a na wsi aparat najczęściej miał kierownik szkoły, proboszcz i sołtys. Mężowie przynosili rosoły w słoikach, odciągacze do mleka, kompoty z papierówek, ale drzwi oddziału położniczego nie mogli przekroczyć.

Życzenia od bobasków

Kiedy 31 grudnia 1975 roku zegary biły północ i zwiastowały nadejście roku 1976, weszła do sali matek oddziałowa – siostra Bartłomieja. W objęciach tuliła dzieciaczki, takie małe kukiełki owinięte pieluszką. Rączek nie było widać, nie mówiąc o nóżkach. W latach 70. dzieciom do 6. tygodnia życia  śpioszków się w zasadzie nie zakładało, tylko pieluszkę z tetry i z flaneli.

Powiedziała: ,,Dzieci życzą mamom szczęśliwego Nowego Roku”.
I te życzenia się spełniły.

Tetrowe pieluszki i mleko z pudełka

Rzeczywiście rok 1976 był bardzo  szczęśliwy, mimo iż nikt nie słyszał wtedy o pampersach, mało kto miał automat do prania. Tetrowe pieluszki na okrągło się prało we frani (pralka), gotowało się je w kotle w pralni, suszyło na kaloryferach. Karmiło się dzieci mlekiem w proszku z ,,niebieskiego pudełka” a sposobem na kolki była ciepła pieluszka na brzuch i masaż. Kupno ładnego wózka było problemem.

Jedyny taki Sylwester

Ale moja pierworodna, podobnie jak kolejne dzieci, dobrze się chowała. A cała trójka była i jest moją wielką radością i miłością.. Często wracam do tamtego sylwestra spędzonego w porodówce. Drugi taki Sylwester  mi się nie przytrafił. Synek urodził się też w starym szpitalu, ale w październiku 1978 roku, tydzień przed wyborem Karola Wojtyły na papieża. Druga córka ,,przeczekała” Sylwestra, urodziła się 9 stycznia 1983 roku, ale już nowym szpitalu.

Czytaj też: Ulica i tablica Edwarda Horoszkiewicza budowniczego nowego szpitala

Zdjęcie Jan Zbigniew Hain