50 lat temu zdali maturę w Technikum na Zielonej. W czerwcu się spotkają, żeby wspominać lata spędzone w szkole.
Ryszard Frąckowiak – absolwent klasy V technikum obróbki skrawaniem oraz Danuta Juszczuk – absolwentka technikum ekonomicznego zainspirowali mnie do spisania ich wspomnień z lat nauki w szkole, która kilkakrotnie zmieniała nazwę, ale przez cały czas jest „Technikum na Zielonej”.
Kiedy oni w 1964 roku zaczynali naukę w szkole, byli drugim rocznikiem. Przed nimi były tylko dwie klasy mechaniczne. Nowy budynek szkoły na Zielonej był gotowy.
W 1964 roku przyjęto 3 klasy: pierwszą w historii szkoły klasę ekonomiczną, gdzie były same dziewczyny i dwie klasy mechaniczne, jedną męską i jedną mieszaną czyli z 10 dziewczynami.
Danka i Rysio przyszli na spotkanie w Karafce z plikiem starych, pożółkłych zdjęć i z błyskiem w oku. I popłynęły wspomnienia o szkole i o ludziach, których w większości znałam.
Kiedy rozpoczynałam moją trzyletnią pracę w technikum na Zielonej w 1972 roku, większość z nich miałam okazję poznać.
O nauczycielach Technikum na Zielonej TUTAJ
Kto więc uczył w 1964 roku na Zielonej, czyli w drugim roku funkcjonowania szkoły?
Dyrektorem był Jarosław Szczotkiewicz, jego zastępcą Teodor Krawczyk – nauczyciel fizyki. W klasie technikum mechanicznego historii uczył Tadeusz But, chemii Mirosława Sobczyńska, przedmiotów zawodowych Czesław Michlik, matematyki Stanisława Wilczyńska, języka polskiego i języka niemieckiego Bonifacy Wróblewski, języka rosyjskiego pani Kiszkowska, a potem Teresa Dąbrowska, wuefistą był Tomasz Maślanko, nauczycielem przysposobienia wojskowego Zdzisław Paluszczak, rysunku technicznego uczył Antoni Raszewski.
Marian Raszewski – brat Antoniego uczył technologii, a Henryk Chomicki był kierownikiem warsztatów szkolnych przy ulicy Wojska Polskiego. Tam pracował Marian Radomski, Roman Bocian, Stanisław Borkowski, Kazimierz Stolarek. Uczyli nas obsługi tokarek – wspomina Ryszard.
Jeśli chodzi o klasę technikum ekonomicznego, wychowawczynią była polonistka Aldona Cieślewicz, ekonomiki uczył Zdzisław Marciniak, ekonomii Tadeusz But, fizyki Teodor Krawczyk, towaroznawstwa Balbina Frąszczak, chemii Miroslawa Sobczyńska, historii i prawa Zbigniew Jachnik, budżetu Bernard Kaczmarek, który też był kierownikiem szkolnej świetlicy i organizował zajęcia pozalekcyjne. W świetlicy w latach 60. pracował też Włodzimierz Jacorzyński.
Danka wspomina, że w latach 1964 – 1969 strojem obowiązkowym dla dziewcząt były granatowe fartuszki z białym kołnierzykiem, na rękawie musiała w widocznym miejscu być przyszyta tarcza szkolna z napisem TE. Chłopcy bluz nie nosili ale na ciemnym swetrze musieli mieć przyszytą tarczę z literkami TM.
Były to czasy – co podkreślają moi rozmówcy, kiedy uczeń był dumny z tego, że jest uczniem tej a nie innej szkoły. Życie kulturalno, sportowe, krajoznawcze kwitło, co widać na zdjęciach z obozu w Bieszczadach z Dni Młodości, z wycieczki do Konina, z lekcji religii z ks. Eugeniuszem Nowakiem.
Budynek szkoły był zupełnie nowy, nie było jeszcze przybudówki. Przy wejściu do szkoły była portiernia, po prawej był sekretariat, gdzie pracowała Danuta Waliszewska, siedziała tam też księgowa Mirosława Matecka. Schody prosto prowadziły w dół do szatni i do sali sportowej – mówi Ryszard.
Na parterze były dwie klasy. W latach 60. każda klasa była przypisana do jednej sali, tylko fizyka i chemia odbywała się w gabinetach.
Ryszard dojeżdżał do szkoły z Jarocina. W sumie było ich jarociniaków 15. Jeździli pociągiem do Kowalewa, przesiadali się na ciuchcię i docierali do Pleszewa. Na przejeździe przy Lipowej często wyskakiwali, żeby mieć bliżej do szkoły. Robiono tam obławy, żeby młodych powstrzymać.
Internatu przy ul. Osiedlowej (teraz szkoła specjalna i dom dziecka) jeszcze nie było, dopiero się budował.
Jak wspominają szkołę i nauczycieli?
Z wielkim sentymentem. Zabawy szkolne były w świetlicy, nawet studniówka była w szkole i to tylko do 23.00 – mówi Ryszard a Danuta potwierdza. Nikogo spoza szkoły się nie zapraszało, żadnych osób towarzyszących. Bawili się w swoim gronie.
Chcieli sobie wypić, więc wódeczkę zostawili w kotłowni pod opieką palacza. Mieli niepostrzeżenie się wymykać „na jednego”. Palacz wszedł w układ, ale kiedy przyszli sobie wypić, wtedy rozłożył ręce mówiąc: chłopaki uciekajcie, był Szczotkiewicz , musiałem wrzucić butelki do pieca. Taki to był układ.
Papierosy oczywiście popalali i to w szkole, w ubikacjach albo na boisku za salą gimnastyczną. Nauczycielom trudniej było wyczuć dym niż teraz, bo w pokoju nauczycielskim palili. Nie było jeszcze zakazu. Ale pani Cieślewicz, która nie paliła, zawsze wyczuła.
Prof. Sobczyńska na chemii miała metodę na rozgadanych. Mówiła coraz ciszej i w końcu wszyscy milkli, jeśli chcieli cokolwiek usłyszeć – mówi Danka Juszczuk.
Prof. Cieślewicz nie tylko uczyła polskiego ale też dobrych manier. Na lekcji wychowawczej wysyłała do szatni po wierzchnią odzież, sprawdzała czy jest schludna, czy jest tarcza oraz czy buty są wyczyszczone – dodaje absolwentka szkoły na Zielonej.
Na prof. Wróblewskiego dziewczyny napisały list do „Filipinki” . Podobno za to, że kiedyś im powiedział, że „nadają się pod latarnię”.
Prof. Teodor Krawczyk podobno zbudował maszynę do odpytywania, podłączoną do stolików uczniowskich z żaróweczkami, pokrętłami ale nie wytrzymała próby czasu. Szybko się zniszczyła, trzeba było wrócić do tradycyjnego odpytywania.
Oczywiście miał „ruskie książki” z zadaniami, które zadawał. Wcześniej trzeba było je przetłumaczyć. Nie lubił też uczniów z Chocza, podobno kiedyś w Choczu zepchnęli mu dowcipnisie syrenkę (auto) w błoto.
Strach powszechny budził Stanisław Tokarz, który w starszych klasach uczył części maszyn. Bano się też matematyka Zygmunta Zwierza, który uczył mechaników. Do zdjęcia groźny matematyk zapozował z uczniami m.in. z Danką Antczak – Burak.
Wymyślało się ból zębów, odkręcało mu się siedzenie od fotela, profesor spadł, nic nie mówił i pytał dalej – wspomina Ryszard.
Ma też w pamięci kawał zrobiony prof. Jachnikowi, który przyszedł na zastępstwo. Powiedział „róbcie, co chcecie”, byle było cicho. Ja miałem etui od okularów, które spadło na dach świetlicy, wyszedłem przez okno, które koledzy zamknęli, więc musiałem wejść drzwiami. – A ty skąd się wziąłeś ? – zapytał profesor. – Autobus mi się spóźnił – odpowiedziałem. Potem się przyznałem.
Klasę ekonomiczną Zbigniew Jachnik uczył historii. Miał zwyczaj podczas sprawdzianu zasłaniać się gazetą, w której miał szparkę i widział, kto ściąga– mówi Danka.
Pamięta, że w pierwszej klasie przyjęto do szkoły ponad 40 uczennic i nie dla wszystkich wystarczyło miejsc w klasie.
W maju 1969 roku zdali maturę i zdobyli dyplomy technika. Bal maturalny mieli w kasynie. Potem się rozjechali. Technikum ekonomiczne skończyło 36 osób, mechaniczne – jedną klasę 27, drugą – 30.
Spotkali się 10 lat po maturze na jubileuszu szkoły. Potem zaczęli sami organizować spotkania. I jest grupa, która regularnie się spotyka. Podjęli taką decyzję, kiedy stuknęła im sześćdziesiątka.
W tym roku spotkają się 14 czerwca, będą świętować złote gody swojej matury. Wszystkie zjazdy mają opisane w kronice, którą prowadzi Danuta Antczak – Burak.
Na zjazd zapisało się około 50 osób. Najchętniej przyjeżdżają ci, którzy daleko mieszkają. Zaprosili też profesorów. Zmarłym położą na grobach kwiaty i zapalą znicze. Szacunek mają do wszystkich, bo – jak mówią – wszyscy chcieli dla nich jak najlepiej.
Będzie czas na wspomnienia, na toasty, bo „nikt im butelek do pieca nie wrzuci”. Opowiedzą sobie o tym, czego nikomu by nie opowiedzieli, tylko koledze ze szkoły, pooglądają zdjęcia. Przeczytają post na blogu, który dla nich napisałam.
Zdjęcia z archiwum prywatnego Danuty Antczak – Burak, Ryszarda Frąckowiaka i Danuty Juszczuk