Zatruta pasieka w Grodzisku. Pszczoły z 48 uli zginęły, kiedy poleciały w poszukiwaniu pyłku kwiatu na pole rzepaku, jedyne w okolicy. Jeszcze w piątek pszczoły pracowały, leciały w kierunku rzepakowego pola aby rośliny zapylić i przynieść w drodze powrotnej do ula miododajny pyłek. Jeszcze miały go na nóżkach, kiedy umierały – mówi Marian Pera z Grodziska, który pierwsze martwe pszczoły zobaczył już w sobotę.
W niedzielę w trawie pod ulami leżały tysiące pszczół. Szybko dotarł do właściciela pola, który tłumaczył, że opryski zlecił i nie wiedział, że ów zleceniobiorca nie czekał z pracą do wieczora, kiedy pszczoły wypoczywają po pracy w ulu. Pierwszego miodu z mniszka już pszczelarz nie zbierze. Z rzepaku też nie.
Z jednego ula byłoby 10 słoików miodu, licząc średnio, stracił 15 000 zł. Teraz będzie czekać aż matka w ulu złoży jajka i wygryzą się z nich kolejne robotnice. Trwać to może nawet 42 dni.
Pszczelarz się dziwi plantatorowi rzepaku, że nie dopilnował oprysku, wszak pszczoła zapylająca kwiat rzepaku, podnosi wydajność od 20 do 30 procent. A jest w stanie w drodze po pyłek przelecieć nawet 3 km w jedną stronę.
Po co więc ją truć? Zapowiada, że jeśli plantator nie zrekompensuje mu strat, zgłosi wytrucie na policji, w Powiatowym Inspektoracie Weterynarii, w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, w Ochronie Środowiska. W ciągu 44 lat prowadzenia pasieki w Grodzisku a wcześniej też w Brzeziu nigdy jeszcze mu pszczół nie wytruto, i to w pasiece przydomowej. Marian Pera jest wiceprezesem Kola Pszczelarzy w Pleszewie i członkiem Zarządu Okręgu PZP. Foto ilustracyjne Stanisław Małyszko