
Trzeba przypomnieć, że w latach 60., 70., przestrzeń pomiędzy blokami Lipowa 10 i Wierzbowa 1 należała do najmłodszego pokolenia – była tu piaskownica, dwa trzepaki, huśtawki, „jakieś rurki o wspinania” – wspomina Justyna Michalska (teraz Matyjaszczyk) – jedna z czterech inicjatorek i organizatorek spotkania „dzieci podwórka”, która przy Lipowej 10 mieszkała od urodzenia i na jej oczach „wszystko rosło i się zmieniało”. Oprócz Justyny w komitecie organizacyjnym była jej starsza siostra Iwona, Edyta i Marlena.
Za miastem
Operatywne dziewczyny nie tylko skrzyknęły koleżeństwo ale też przygotowały liczne atrakcje, które miały ułatwić powrót do przeszłości. O tym jednak za chwilę. Ale żeby czytelnikom tego tekstu przybliżyć pleszewskie realia lat 60. 70. 80. zaczynamy od opisu tej części Pleszewa, która dla mieszkańców ścisłego centrum była dalekim przedmieściem. I to z Nerem, nad który chodziło się na pikniki z kanapkami i herbatą w butelce – dodaje Maria – jedna z uczestniczek spotkania dzieci podwórka.

Bloki Aparatury
Blok przy Lipowej 10 zbudowano w 1959 roku. I mieszkali w nim głównie pracownicy ówczesnej Fabryki Aparatury Przemysłu Spożywczego. W 1970 roku naprzeciwko, przy ul. Wierzbowej 1 wybudowano tzw. blok różowy, także dla pracowników Aparatury. Ale zanim to nastąpiło, blok przy Lipowej 10 był jedyny. Justyna mówi, że kiedy ona była mała, wokół jej bloku były pola – nie było jeszcze technikum, które wybudowano dopiero w 1963 roku. Ulica Wierzbowa była polną drogą.

Skąd się wzięła górka przy ulicy Wierzbowej?
Guma i trzepaki
Za blokiem przy Lipowej 10 było dużo miejsca do zabawy. Kiedy w 1970 oddano blok różowy przy Wierzbowej 1, dzieci przybyło. Podwórko było bezpieczne, samochodów nie było, nie było drzew, dzieci z okien były widoczne. Co robiły? Najmłodsze siedziały w piaskownicy, starsze skakały w gumę, jeździły na rowerkach. Bawiły się w „państwa, miasta”, grały w piłkę, robiły ewolucje na trzech trzepakach.

Dzieci z kluczami na szyi
Większość z nich biegała z kluczami na szyi, większość mam pracowała zawodowo. Starsze dzieci opiekowały się młodszymi – wspominają uczestniczki spotkania, a rozmawiam z Justyną i Marią Kulzą – teraz Wysocką. Maria mieszkała w obu blokach, na początku z rodzicami w małym mieszkaniu przy Lipowej a potem w większym przy Wierzbowej.
Mama, chleba!
Dzieciarnia lubiła przebywać na dworze. Kiedy jedno przychodziło na podwórko z pajdą chleba, inni stawali pod oknami krzycząc: mama, chleba! I wtedy z okien na sznureczkach zjeżdżały torebki z kanapkami. Niektórzy, w obawie, że zostaną zatrzymani w domu kiedy upomną się o chleb, biegli po kanapki do cioci – dodają moje rozmówczynie. I oczy im błyszczą, kiedy zaczynają opowiadać o spotkaniu, które odbyło się na Baranówku.
Tytka podwórka
Każdy uczestnik spotkania podwórkowych dzieci otrzymał pakiet „tytkę podwórka” a w niej butelkę oranżady z okolicznościową naklejką. I tu uwaga! Oranżada była napojem odświętnym i upragnionym. Oprócz butelki z różowym płynem była oranżada w proszku! I tu wyjaśnienie, nie wszyscy ją rozpuszczali w wodzie, żeby poczuć niebo w gębie, wystarczyło pośliniony palec wsadzić do torebki a potem do buzi. Był w tytce lizak, były cukierki – krówka, irysy, kapselek (do gry w kapsle), kamyczek do gry w klasy. I guma do żucia – Donald!
Przeskoczyć chłopa
Ale żeby załapać się na tytkę, trzeba był „przeskoczyć chłopa” (rodzaj gry w klasy). Ile było przy tym radości. I chociaż niektórym brakuje kolagenu w kolanach i kilogramów nieco przez lata przybyło, wszystkim przeszkodę udało się pokonać. W nagrodę był kieliszek szampana, potem krąg (jak kiedyś na podwórku), prezentacja – dziewczyny nazwiskiem rodowym czyli z czasów podwórkowych zabaw i długie Polaków rozmowy o tym, jak minęły lata po wyfrunięciu z podwórka… Niewielu mieszka w lokalach po rodzicach. Niektórzy mają to szczęście, że rodzice jeszcze żyją i można razem wspominać. Od początku mieszka pani Michalska – mama Justyny i Iwony, pani Jędruszkowa – mama Joli, Małgorzaty, Andrzeja, pan Wasielewski – tata Iwony, państwo Foltyńscy – rodzice Joasi.
Nie ma podwórka
Jednak w ten wrześniowy wieczór, nie były ważne sukcesy zawodowe czy rodzinne. Najważniejsze były wspomnienia zabaw na podwórku, którego już nie ma. Teraz przestrzeń pomiędzy blokami jest oddzielona drzewami i samochodami, które parkują dokładnie tam, gdzie była piaskownica i trzepak. Prawdopodobnie dzieciaki z obu bloków nawet się nie znają, bo życie podwórkowe raczej nie istnieje.
Czarna wołga
Przywoływano więc podwórkowe życie m.in. czarną wołgę, którą w latach 60. XX w. straszono dzieci kiedy były niesforne. A że przy Lipowej 10 mieszkał kierowca dyrektora Spomaszu, który jeździł czarną wołgą, coś było na rzeczy – mówi Justyna. – Pamiętasz to? – Jak to, nie pamiętasz? – te słowa były używane najczęściej. Czuli się tak, jak gdyby tych 40 lat nie było. Zdawało się, że wczoraj wieczorem opuścili podwórko, przywoływani przez mamy na kolację. A dzisiaj przybiegli na spotkanie z kolegami na Baranówek.

Kolejny raz
Kiedy po kilku godzinach się rozchodzili, od razu umówili się na następne spotkanie. Chociaż terminu jeszcze nie ustalili. Mają nadzieję, że kolejny raz będzie ich więcej. Tym razem może nie wszystkim pasował termin. Trzeba go dobrać tak, żeby więcej osób miało czas, może lepszy będzie październik – mówi Justyna. I ma nadzieję, że jak się koledzy z podwórka, ci nieobecni, dowiedzą się jak fajnie było, chętnie przyjdą. Chodzi o urodzonych w latach 40., 50., 60., na roku 1970 skończywszy. Bo te roczniki razem spędzały czas na podwórku – podkreśla Justyna, kiedy pytam, czym się kierowały, organizując spotkanie.
Książeczka z dedykacją
Dodaje, że kiedy oni byli dziećmi, mieszkańcy obu bloków położonych naprzeciwko siebie, byli ze sobą zżyci, nie tylko dzieciarnia ale i dorośli. Pracowali w jednej firmie, potem dostali ogródki działkowe obok siebie. Razem wypoczywali na wczasach, bawili się na imieninach, często się odwiedzali. Dzieci podobnie – razem jeździły do Osiecznej na kolonie, chodziły do siebie na imieniny. Maria do dzisiaj przechowuje upominek urodzinowy od Małgosi – książeczkę z dedykacją. Na kolejne spotkanie pewnie ją przyniesie, razem z fotkami wnucząt.
Zaczęło się od spisu kolegów…


Tak ich podwórko wygląda dzisiaj

