Dom – tu zaczyna się Twoja historia – taki napis umieścili w wejściu do swojego domu Gabriela i Tomasz Ciesielscy z Bielaw. Mieszkają w nim od 6 lat, ale swoją historię tworzą od 18 lat.
Wcześniej wraz z rodzicami Tomasza – Jolantą i Janem żyli w starym domu pod numerem 7 na początku wsi, którego historia sięga roku 1912.
Wybudował go niejaki Marcin Nowak, który nie doczekawszy własnych dzieci, zapisał całą nieruchomość krewniakowi żony Katarzyny – Józefowi Ciesielskiemu z Wieczyna.
Po jego śmierci w 1933 roku, Józef gospodarzył razem z ciocią. Kiedy i ona w 1938 roku odeszła, Marcin gospodarował przy wsparciu mamy, która przyjeżdżała z Wieczyna. Żonę Annę znalazł w Bielawach, chociaż była z Turska.
Rodzinę Zawiejów z córkami przesiedlono do Bielaw pod „4”, a Marcin w czasie okupacji został przesiedlony pod „3”. Młodzi się poznali, pokochali i w 1944 roku był ślub – tłumaczy syn – Jan Ciesielski, który od urodzenia mieszka w starym domu. Na zdjęciu niżej stary dom w 1941 roku.
Ale do syna i synowej chętnie zagląda. Tak było i w tę sobotę, kiedy złożyłam wizytę Gabrieli i Tomaszowi – przedstawicielom kolejnego pokolenia Ciesielskich w Bielawach.
Nasza rozmowa toczyła się w salonie z okna którego, widać było pola ciągnące się aż po linię horyzontu, gdzie biegnie szosa z Brzezia do Turska i nawet widać przejeżdżające samochody.
Podczas kiedy pani Gabriela robiła kawę, ja patrzyłam na pola i zastanawiałam się gdzie mógł być zlokalizowany stawek, o którym pisze Stanisław Małyszko w swojej książce „Tursko i okolice”, powołując się na miejscowe podania.
Stawek, a bardziej precyzyjnie jedno z dwóch rozlewisk, miało leżeć na terenie dzisiejszej posiadłości Ciesielskich. Tu mieszkańcy Turska przynosili len do moczenia, później moczyli i na słońcu bielili płótno, które sami zrobili. Od tego bielenia pochodzi nazwa Bielawy – pisze Stanisław Małyszko.
Historia wsi Bielawy sięga początku XIX wieku. Po reformie uwłaszczeniowej wydzielono ją z dóbr Tursko Małe i Tursko. I tu ciekawostka, trakt wiodący z Gołuchowa do Brzezia był wytyczony wcześniej niż wioska Bielawy.
Drogę zaznaczono już na pierwszej mapie powiatu pleszewskiego z 1821 roku. Przy tym trakcie, po uwłaszczeniu, zaczęto stawiać domy i zabudowania gospodarcze dla przyszłych włościan.
Z dawnych miejsc nowi gospodarze mogli przenieść przenieść drzewa owocowe, płoty, elementy zabudowań – czytamy u Stanisława Małyszki. Wkrótce rzędem stanęły domy, oczywiście drewniane.
Po tych sprzed 180 lat, nie ma już śladu. Na ich miejscu stawiano nowe, ale zawsze w rzędzie przy drodze. A dawny trakt stał się bardzo ruchliwą drogą krajową nr 12. I bardzo hałaśliwą. Można się przyzwyczaić – mówi pani Gabriela, kiedy pytam, czy ten szum przejeżdżających aut jej nie przeszkadza.
Z salonu Gabrieli i Tomka wychodzi się prosto na trawnik z miejscem do rekreacji. Z domu rodziców wychodzi się na podwórko, otoczone zabudowaniami gospodarczymi, gdzie pracuje Tomasz a ojciec, w miarę możliwości, mu pomaga.
Rodzice przepisali synowi gospodarstwo w 2004 roku. 16 ha ziemi ma w trzech kawałkach, koło domu, przy drodze na Tursko i w Tursku, „bardzo blisko tego miejsca, gdzie były zrzuty broni.”
Uprawia zboża i kukurydzę, hoduje trzodę chlewną. Należy nawet do grupy producenckiej w Gołuchowie.
Z zawodu jest technikiem mechanikiem rolnictwa. Lubił pomagać ojcu w gospodarstwie, dlatego nie było problemu z przepisaniem majątku. Kiedy pan Jan zauważył, że syna wszelkie rolnicze nowinki interesują, postanowił się z rządzenia wycofać.
I wygląda na to, że nie żałuje. W czasie wolnym wozi wnuka Andrzeja do szkoły i gra na harmonijce ustnej.
Nawet nam zagrał melodię „Mały biały domek”. Podkreśla, że zainspirował go do grania Stanisław Podymski z Gołuchowa, który koncertuje na wielu imprezach. Ale pierwsze organki kupiła pa nu Janowi mama.
Bo, proszę pani, moja rodzina była artystycznie uzdolniona. Siostra mamy – Seweryna Grabowska – to twórczyni Regionalnego Zespołu Pieśni i Tańca „Tursko”, osoba grająca i śpiewająca.
Moja mama – Anna, absolwentka szkoły gospodarczej dla dziewcząt u sióstr służebniczek w Pleszewie, pięknie haftowała – wspomina mieszkaniec Bielaw. Na zdjęciu niżej rodziny: Grabowskich, Zawiejów i Ciesielskich.
Pytam pana Jana, jak się żyło w Bielawach, kiedy on był dzieckiem. Mówi o drodze szutrowej biegnącej przez wieś, o tym, że do szkoły i kościoła jeździło się do Turska rowerami, albo się szło pieszo.
Do Kalisza i Pleszewa kursowały autobusy. Do Żegocina na odpust się jechało najpierw dokardem zrobionym na zamówienie przez mistrza Piotra Paliwodę ( na zdjęciu z Józefem Ciesielskim), rowerami, w latach 60. motocyklem a od 1966 Syrenką.
Był też we wsi sklep geesowski tzw. spółdzielnia, gdzie kupowało się te produkty, których nie można było wyhodować czy wyprodukować. Bo kiedyś, rolnik na wsi hodował i uprawiał wszystko po to, żeby wyżywić rodzinę i jeszcze trochę sprzedać.
Jan Ciesielski był przez wiele lat sołtysem na czterech wsiach: Tursku, Pleszówce, Bielawach, Bogusławiu. Dopiero po 1990 roku podzielono to na cztery sołectwa.
I to zamiłowanie do pracy na rzecz środowiska chyba przekazał synowi, bo pan Tomasz w tej kadencji został radnym Gminy Gołuchów ze Stowarzyszenia Niezależni dla Gminy Gołuchów i przynajmniej dwa razy w tygodniu bywa w gminie. No i najważniejsze – prowadzi rodzinne gospodarstwo.
Zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy jako młody chłopak pomagał rodzicom w polu i w zagrodzie. Nie musi od rana do wieczora chodzić po podwórku.
Dzień zaczyna od śniadania z rodziną, po czym, na zmianę z ojcem, odwozi młodszego syna Andrzeja do szkoły w Tursku. Starszego – Stanisława, do technikum w Kaliszu odwozi zwykle pani Gabriela, która w mieście pracuje.
Potem pan Tomasz biega, przynajmniej trzy razy w tygodniu. Ma swoje ulubione trasy wokół Bielaw. W tym roku chciałby przebiec w sumie 2020 km, dla charytatywnej fundacji.
W 2017 zrobił 2017 km, dlatego ma nadzieję, że i teraz się uda, chociaż po kontuzji miał dwa lata przerwy w bieganiu.
Czasem zabiera ze sobą psy, żeby się wybiegały. Po powrocie z biegu, jeśli nie trzeba akurat jechać do gminy, zajmuje się gospodarstwem.
Świnki mają paśniki zasypowe, mogą jeść kiedy chcą, dlatego nie kwiczą z głodu, tak jak kiedyś na widok gospodarza niosącego wiaderko pełne uparowanych ziemniaków.
Do uprawiania sportu pan Tomasz zainspirował żonę, która mi zdradziła, że biega od Nowego Roku. Jeżdżą także Ciesielscy we dwójkę na rolkach, najchętniej szosą na Tursko.
W zimie wyjeżdżają przynajmniej na tydzień na narty, w lecie jadą poleżeć na plaży nad Bałtykiem. Mają takie swoje miejsce, gdzie nie ma ludzi, pomiędzy Dębkami a Darłowem. Mówią, że ”jeżdżą do Bobolina, gdzie nikogo ni ma”.
Ze starszym synem Stasiem – uczniem Zespołu Szkół Techniczno – Elektronicznych w Kaliszu, który od 3 lat marzy o lataniu, jeżdżą na pokazy lotnicze.
Kiedyś Stasiu leciał z Michałkowa do Turska samolotem, był zachwycony – mówi mama, pokazując zdjęcie. Młodszy syn – Andrzej gra w piłkę nożną w drużynie Orlików LKS Gołuchów.
I jeszcze jedna pasja pana Tomasza – muzyka. Zagrał nam pięknie na akordeonie i na pianinie, które młodzi dostali w prezencie od dziadka pani Gabrieli, bo „Tomek jako jedyny w rodzinie umie grać” – stwierdził dziadek Alfons Puchała.
Tomasz gra też na akordeonie i „na klawiszach” dlatego powoli reaktywuje swój zespół FUX, taki co to gra na zabawach i weselach.
Tak naprawdę, to poznanie żony Gabrieli zawdzięcza FUX-owi. 24 lipca 1999 roku, co dokładnie pamięta pani Gabriela, grał z kolegami na zabawie nad jeziorem w Gołuchowie.
I nagle zobaczył ją i na jeden kawałek odszedł od kolegów i zaprosił piwnooką Gabrysię do tańca. I tak tańczą razem już 21 lat. W 2001 wzięli ślub. I dobrze im jest ze sobą, o czym mówią i co widać.
Gabriela pochodzi ze Szkudły gdzie też śpiewała w tamtejszym zespole „Iwonki”, więc duszę artystyczną ma.
Jest też pasjonatką historii swojej rodziny. Pokazuje mi książkę autorstwa krewniaka ze Stanów Zjednoczonych – Feliksa Trusiewicza „Pokolenie”, w której opisał on dzieje rodziny sięgające 1828 roku, czyli Tomasza Trusiewicza, który dla pani Gabrieli jest czterokrotnym pradziadkiem.
W 1944 jej babcia Zuzanna uciekała przed banderowcami z Wołynia a dokładnie z rodzinnej wsi Balarka, w której mieszkał też dr Edward Horoszkiewicz i co opisał w swojej książce.
Pani Gabriela od babci niejednokrotnie słyszała o tym, co Polacy na Wołyniu przeżyli. Mówi, że film „Wołyń” oglądała z drżeniem serca. I rozwija na podłodze drzewo genealogiczne sięgające roku 1828.
I tak toczy się rozmowa o zwyczajnym życiu rodziny czterdziestolatków. Pani Gabriela mówi, że nawet nie ma kiedy nacieszyć się domem, bo jest w pracy w Kaliszu do 16.00 – 17.00.
Dobrze, że mama pana Tomasza gotuje obiady dla całej rodziny. Młodzi za tę pomoc odwdzięczają się, jak mogą. Robią za rodziców wszelkie opłaty.
Pytam, czy dobrze się mieszka na wsi? Mówią, że bardzo dobrze, do miasta jest blisko, w domu stoją dwa samochody a ojciec ma trzeci, są autobusy, nie jest źle. Do miasta można szybko dojechać.
Ale marzy im się miejsce na integrację w Bielawach, z jakąś altaną, bo – jak mówią – mieszkańcy Bielaw lubią być razem. Urządzają festyny rodzinne na placu zabaw a dwa razy we współpracy z sołtyską Mileną Pajer, udało się nawet urządzić wspólnego Sylwestra, w którym uczestniczyły rodziny z dziećmi.
Ostatnio było 36 dorosłych i 19 dzieci. Stasiu był DJ, wszyscy się bawili, tańczyli, śpiewali, byli animatorzy zabaw dla dzieci. Jeśli chodzi o alkohol, to tylko jeden z rodziców mógł wznosić toasty. To była taka większa domówka – mówią małżonkowie.
Moja wizyta u Gabrieli i Tomasza ma związek z blogiem. Kiedy liczba lubiących profil Irena Kuczyńska blog na Facebooku zbliżała się do 3000, napisałam, że trzytysięcznego fana zaproszę na kawę.
A tu niespodzianka – 3000 lajk zrobiło małżeństwo. I to oni zaprosili mnie do swojego domu na kawę. Było miło, rodzinnie i bardzo swojsko.
Naszej rozmowie przysłuchiwali się synowie Staś i Andrzej oraz domowe zwierzaki rasy shihtzu Madzia i Mietek oraz jeż, który w salonie zimuje. I imienia nie ma, bo wiosną wyjdzie na wolność.