To był piękny dzień. Spotkałyśmy się przed gmachem liceum przy ulicy Poznańskiej 38. Ola już na mnie czekała. Przed moim przyjściem zdążyła obejrzeć boisko szkolne i otoczenie, które w końcówce lat 70., kiedy ona uczęszczała do szkoły, wyglądało zupełnie inaczej.
Były to lata 1976 – 1980 – Ola, wówczas Nawrocka, była uczennicą klasy humanistycznej, pierwszej w historii pleszewskiego liceum. Ja byłam wychowawczynią owej klasy I – IV B. W maju minęło 41 lat od ich egzaminu dojrzałości.
Dzięki uprzejmości dyrektor Lilli Deleszkiewicz, która akurat była obecna w szkole, mogłyśmy obejść budynek i zajrzeć w różne zakamarki. W ciągu tych 40 lat szkoła się bardzo zmieniła, izby lekcyjne, korytarze, toalety, wyposażenie…
Chociaż niektóre perełki pozostały. Jedną z nich był szkielet o imieniu Emilka, który od lat stoi w kantorku przy sali biologicznej na II piętrze. W latach 70. kantorek zajmował prof. Tadeusz Kończak – nauczyciel biologii, bardzo przez uczniów lubiany. Chętnie tam zerkano, żeby popatrzeć na „Emilkę”, na której pokolenia licealistów, marzący o studiach medycznych, uczyli się układu kostnego.
Ola dobrze pamięta i profesora i „Emilkę”, mimo iż daleka była od nauk biologicznych. Była raczej humanistką. uczestniczyła w ogólnopolskim konkursie filozoficznym. Pracę „O szczęściu” napisała pod kierunkiem prof. Jana Piaseckiego – nauczyciela Wiedzy o Społeczeństwie. Etap wojewódzki w Kaliszu Ola wygrała i uczestniczyła w etapie ogólnopolskim w Warszawie. To jednak nie zapewniło jej miejsca na uczelni bez egzaminu, mimo iż w kolejnych latach i kolejnych edycjach konkursu już finaliści olimpiady filozoficznej taką szansę mieli.
Czasy nauki w liceum to był najpiękniejszy czas w moim życiu. I klimat tego sędziwego budynku czuję do tej pory – wyznała mi Aleksandra Zagrodnicka, podówczas Ola Nawrocka – którą wspominam jako szkolną aktywistkę, harcerkę, której wszędzie było pełno.
Biegałyśmy więc po szkole, gdzie Ola odnajdywała ślady młodości. W dawnej sali języka francuskiego na II piętrze, gdzie uczył ją prof. Wiktor Biliński, na tablicy pisała kredą po francusku, po polsku i … po rosyjsku. Dużo umiałam z rosyjskiego i kiedy trzeba, to i teraz przypominam sobie potrzebne słowa a nawet zdania – powiedziała Ola.
Języka polskiego uczyła klasę prof. Krystyna Czaplewska, matematyki prof. Kazimierz Wypuszcz, geografii prof. Marian Wolniak. Niestety, wszyscy oni podobnie jak wspomniany wyżej Jan Piasecki i Tadeusz Kończak są już po drugiej stronie tęczy.
Ale pamięć o nich trwa. Ola pamięta, że prof. Wolniak – niestrudzony wędrownik i organizator wycieczek po Polsce, zainspirował ją do udziału w konkursie krasomówczym w Golubiu Dobrzyniu. Oczywiście zachęcałam w mojej mowie do zwiedzania i poznawania historii oraz osobliwości mojego Pleszewa – powiedziała absolwentka liceum.
Opuszczając szkołę, zrobiłyśmy sobie wspólne zdjęcie na klatce schodowej, jedynej takiej w Pleszewie a potem na schodach wejściowych. W latach 70. uczniowie mieli zakaz wchodzenia do szkoły głównym wejściem. Dla nich było wejście boczne od strony szatni.
A tam już czyhał na licealistów prof. Stanisław Janiak, który sprawdzał, czy uczniowie mają na rękawie szkolną tarczę. Kto nie miał, miał problem – wspomniała Ola. W tych czasach, oprócz tarczy, obowiązywał też mundurek szkolny – granatowy. I też obowiązkowy.
No to teraz do Muzeum Regionalnego. Nigdy w nim nie byłam, a tam przecież dyrektorem jest kolega z klasy „A – Adam Staszak – powiedziała Aleksandra. Spotkanie z kolegą ze szkoły było super, ale muzeum Olę rozczarowało. Myślałam, że będzie tu coś z historii Pleszewa do obejrzenia… Dyrektor zapewnił, że już wkrótce pojawi się nowa wystawa poświęcona wykopaliskom a rozważana jest ekspozycja obrazów i blach Mariana Bogusza.
Kolejny przystanek na trasie spaceru po Pleszewie to tereny pokolejowe. Idziemy ulicą Bogusza, z prawej strony Urząd Skarbowy, który w latach 70. i 80. był siedzibą pierwszego w Pleszewie żłobka. Z lewej strony park, powiększony o plac obsadzony drzewami z okazji 700 – lecia Pleszewa. Przy ulicy Bogusza drogowcy budowali ścieżkę rowerową.
I rondo – pierwsze w Pleszewie i całkiem nowa ulica Targowa. Przed torami skręcamy w lewo w łącznik, którego też nie było, nawet 16 lat temu kiedy Aleksandra z Nawrockich Zagrodnicka, wyjeżdżała do Paryża.
Ale zanim wejdziemy do biblioteki, Ola robi sobie fotki przy lokomotywie z węglarką, która stoi i chociaż „nie sapie i nie dmucha i żar z rozgrzanego jej brzucha, nie bucha” – robi wrażenie. Zwłaszcza, że jest odrestaurowana z uwzględnieniem wszystkich detali konstrukcyjnych.
W wejściu do biblioteki, spotkanie z koleżanką z liceum – Sławką Madalińską, która do biblioteki przyszła z wnuczkiem Leosiem. Okrzyk radości i wspomnienia oraz dzielenie się życiem…
Biblioteka w budynku dawnego dworca robi na Oli wrażenie, zwłaszcza że w Paryżu – jak mówi, towarzyszą jej książki polskich pisarzy, ostatnio Olgi Tokarczuk. Ma zamiar czas wakacji w Polsce, które spędza częściowo w Gołuchowie, gdzie mieszka syn z rodziną (w tym tygodniu jest nad morzem) poświęcić częściowo na czytanie.
Potem kawa u dyrektorki biblioteki Zuzanny Musielak – Rybak i rozmowy o kulturze, tej w Polsce i w Pleszewie i tej w Paryżu. Wszak Ola pracuje przy organizacji eventów z udziałem Polaków: wystawy, koncerty, wernisaże – ot promocja kultury polskiej nad Sekwaną.
I za torami Zajezdnia Kultury w dawnej parowozowni. Wchodzimy do budynku, zaglądamy do sali widowiskowej z podświetlonymi torami. W korytarzach galeria zdjęć Agaty Plucińskiej – córki kolegów Oli z liceum Eli i Mariusza.
I zdjęcie pod logo Zajezdni. I pytanie Oli, skąd kasa na to wszystko? Kiedy pokazuję tablice z informacją, że wszystkie te przeróbki starych budowli wspiera Unia Europejska, dziwi się, że jest tylu Polaków eurosceptycznych…
I dodaje, że już zostanie w Paryżu, nie chce wracać do Polski. Raz w roku spotyka się z rodziną w Polsce i – jak mówi, to jej wystarcza. A żyć w Polsce już by nie umiała. Ze sprawami krajowymi jest na bieżąco, ogląda telewizję, czyta wiadomości w Internecie. I nie są to ostatnio informacje, z których Polak na obczyźnie może być dumny.
W kierunku kawiarni City Cafe w Galerii Zamkowa idziemy deptakiem na Nerze, który czeka na odtworzenie po dołożeniu trzeciej rury. Potem park i kawiarnia a tam oprócz sałatki lampka włoskiego wina i mini toast spełniony za spotkanie w rodzinnym Pleszewie.
Obie byłyśmy szczęśliwe: ja, bo mogłam pokazać Oli fajne miejsca w Pleszewie, który też uznaję za moje miasto. Ona, bo nie musiała sama spacerować po Pleszewie, który w ciągu 16 lat tak bardzo się odmienił.
Rynek z pomnikiem Powstania Wielkopolskiego i fontanną zdążyła obejrzeć przed spotkaniem ze mną.
To był piękny dzień. Do zobaczenia na Facebooku, powiedziałyśmy sobie na pożegnanie. Ja podpatruję tam zdjęcia z wędrówek Oli po Francji a ona czyta na moim blogu www.irenakuczynska.pl ciekawostki z życia miasteczka, w którym przeżyła dzieciństwo i młodość.’
ARCHIWALNE ZDJĘCIA