Historia jej rodziny, zarówno po mieczu jak i po kądzieli jest niezwykła. Zresztą oceńcie sami… Prababka ze strony Mamy urodziła się w Trzebuni w powiecie myślenickim w gminie Pcim, która od 1772 roku (pierwszy rozbiór Polski) należała do cesarstwa austriackiego.
Prababka była akuszerką. Ten fach przejęła po niej wnuczka Zosia – mama pani Bernadety. Ale to było wiele lat później, już w Pleszewie.
Tymczasem jesteśmy w Trzebuni, gdzie w 1893 roku przychodzi na świat Rozalia Ostafin – babcia Bernadety Gawrońskiej. Ma jeszcze trzy siostry. Ich potomkowie nadal mieszkają w Małopolsce.
Dom rodzinny Rozalii Ostafin na Grabieniówce
Historia rodzinna mówi, że w pięknej Rózi kochał się Tomasz Kucała z Trzebuni, ale ona wyszła za mąż za Józefa Lacha. Dlaczego „Rózia wyszła za Józia?” – tego wnuczka nie wie. Być może rodzina uznała, że szczęście znajdzie w małżeństwie z Józefem Lachem?
Urodziła siedmioro dzieci, w tym Zosię – mamę Bernadety. Niestety, w 1934 roku, Rozalia owdowiała i musiała sobie radzić na gospodarstwie sama.
To rodzina mojej babki Rozalii Lach z domu Ostafin. Na zdj. jest dziadek Józef – obok starsze siostry mamy: Janina i Waleria, po obu stronach bracia Walerian i Jan. Babcia Rozalia (ciemnowłosa) na kolanach trzyma Józefa, obok Maria, Andrzej, a Zofię trzyma na kolanach siostra babci-ciocia Agnieszka. Zdjęcie zrobione prawdopodobnie w 1934 w Trzebuni – mówi Bernadeta Gawrońska.
Wracając do Tomasza Kucały, jeszcze w latach 20. wyjechał on z Trzebuni w poszukiwaniu pracy za ocean. W latach 30. wrócił do Polski i za pieniądze zarobione w Ameryce, kupił gospodarstwo w Tomaszewie pod Pleszewem.
Ponieważ był wdowcem a wdową była też Rozalia, postanowił się jej oświadczyć. Został przyjęty i w 1944 roku – przyjechał z Pleszewa do Trzebuni po Rozalię i jej młodsze dzieci: Andrzeja, Józefa i Zosię, bo starsze zostały w Małopolsce.
Zamieszkali w domu przy głównej drodze z Pleszewa na Korzkwy. Tam, po ślubie z Władysławem Bocheńskim, mieszkała też Zosia – mama Bernadety. To tam urodziła się wnuczka Rozalii – Bernadeta.
Wracając do rodzinnej historii, pani Bernadeta mówi, że po śmierci Tomasza Kucały, babcia Rozalia kupiła poniemieckie gospodarstwo na Tomaszewie z dala od drogi głównej. Do dziś mieszka tam rodzina Lachów – potomków jednego z synów Rozalii.
Także przodkowie po mieczu pani Bernadety przyjechali do Pleszewa z południa Polski a dokładnie z Piątkowej pod Nowym Sączem. Dziadek – Jan Kociołek – po śmierci żony – jak wspomina wnuczka, postanowił sprzedać sklep kolonialny w Beskidzie Sądeckim i kupić ziemię w Wielkopolsce.
I tak trafił w okolice Pleszewa. Na południowym przedmieściu kupił gospodarstwo, w którym zamieszkał z pięciorgiem dzieci. Najstarsza córka – Emilia – mężatka – została w Boguszowej.
Jej mąż Wojciech Bocheński – walczył w armii austriackiej w I wojnie światowej. Został postrzelony w oko. W 1923 roku Bocheńskim urodził się pierworodny syn – Władysław. Kiedy miał dwa latka, stracił ojca. Wojciech zmarł.
Emilia została na gospodarstwie sama i rodzina zadecydowała, że powinna wyjść powtórnie za mąż. Dwuletniego Władka dziadek zabrał na czas jakiś do Pleszewa. Opiekowały się tu nim siostry Emilii Maria i Józia.
Wkrótce Emilia wyszła za mąż za Jana Wojtarowicza. Był artystą, rzeźbiarzem ludowym. W okolicach Boguszowej są liczne kapliczki, które wyszły spod jego ręki.
Ale w gospodarstwie to głównie Emilia pracowała. Zaś mały Władzio tak się zżył z dziadkiem i z ciociami w Pleszewie, że o powrocie do Boguszowej na stałe, nie chciał nawet słyszeć. Ale w góry, gdzie mieszkała mama, jeździł w każde wakacje.
Także Emilia odwiedzała synka w Pleszewie. Na dłużej, do matki w góry, Władysław pojechał w czasie II wojny. I to z Boguszowej został wywieziony na roboty do Niemiec. Po wojnie przyjechał do Pleszewa. Pracował najpierw u wuja w rzeźni a potem przez wiele lat w Spomaszu.
Jak zapoznał Zofię Lachównę? Tego dokładnie Bernadeta nie wie. Ale mogło to być małżeństwo zeswatane. Pleszew nie był duży po wojnie, wszyscy się znali.
Kwitło życie towarzyskie. Pani Benia podejrzewa, że swój udział w tym mieli także zaprzyjaźnieni z dziadkami doktorostwo Żychscy (mieszkali w tym domu, gdzie teraz jest sklep nabiałowy przy ul. Poznańskiej). Młodzi otrzymali w prezencie obraz pędzla doktora Żychskiego.
W chwili ślubu, który odbył się 16 lipca 1958 roku na Jasnej Górze, Zosia miała 25 lat, Władzio był 10 lat starszy. Przyjęcie weselne – co podkreśla Bernadeta – odbyło się w Częstochowie u zakonnic przy ul. św. Barbary.
Drugie wesele odbyło się w Trzebuni u Walentego – brata panny młodej, w domu babci Rozalii. Trzecie wesele było w Boguszowej – w rodzinnym domu pana młodego.
Młoda para zamieszkała w domu babci Rozalii na Tomaszewie pod Pleszewem. Tam też przyszła na świat Bernadeta, która opowiedziała mi ciekawą historię swojej rodziny.
Zofia i Władysław Bocheńscy z dziećmi
Lachowie, Kucałowie i Kociołkowie przyjechali do Pleszewa z Małopolski i pokochali Wielkopolskę ale serce wyrywało się w góry. Przekazali tę miłość do gór także swoim wnukom. W salonie u Gawrońskich wisi obraz, na którym artysta namalował krajobraz widoczny z okna w Boguszowej.
Pani Bernadeta podkreśla, że wszystkie wakacje w dzieciństwie spędzała w Trzebuni albo w Boguszowej a z kuzynami nadal ma świetny kontakt.
Babcia Emilia zd. Kociołek
Oni zresztą, też tu przyjeżdżali, a kilkoro kuzynów z Trzebuni, nawet u jej rodziców i babci pomieszkiwało, kiedy chodzili w Pleszewie do szkół.
Pytam pleszewiankę, co oprócz wielokulturowości, przekazały jej w genach babcie – jedna z Beskidu Sądeckiego i druga z Boguszowej, gdzie pasmo Beskidów się zaczyna. Po babci Rozalii ma góralską chustę i pasję do gotowania.
Kultywuje zwyczaje np. związane z Bożym Narodzeniem, piecze maślany kołacz wg przepisu babci Rozalii i umiejętność tę przekazała już swojej córce Jagodzie.
Ma też po babci Rozalii kołowrotek. Nie nauczyła się jeszcze na nim prząść, ale kołowrotek stoi. Podczas jednego z festynów osiedlowych przędła na kołowrotku jej Mama Zosia w góralskim stroju.
I jeszcze religijna książka „Wykłady Lekcyi i Ewangelii na wszystkie niedziele i święta”, którą babcia Rozalia przywiozła z sobą z Trzebuni. Pani Bernadeta mówi, że jest to rodzinną relikwią.
Babcia Rózia zmarła, kiedy Benia miała 6 lat. Została pochowana na cmentarzu przy kościółku św. Floriana. Spoczywa w jednym grobie z córką i z zięciem – rodzicami pani Bernadety. Obok jest grób jej drugiego męża Tomasza Kucały.
Babcia Emilia żyła dłużej. Zdążyła jeszcze poznać męża Bernadety, kiedy przyjechała na ślub wnuczki, który odbył się 9 stycznia 1982 roku, wkrótce po ogłoszeniu stanu wojennego. Do końca nie było wiadomo, czy goście z gór dojadą, ale dojechali. Było wesele na 100 osób – wspomina moja rozmówczyni.
I tak snuje się opowieść o ludziach, którzy dawno odeszli, ale pozostały po nich przepisy kulinarne, zwyczaje, przedmioty, wspomnienia, anegdoty, powiedzonka. Jak to o silnych kobietach, które nigdy się nie poddają: „My jesteśmy gierotki z Trzebuni”!
Kiedy Zofia Bocheńska chorowała, Bernadeta mówiła: „Mamuś, my jesteśmy gierotki z Trzebuni, nigdy się nie poddajemy”.