Najpierw, w 1968 roku, do Pleszewa przyjechał Kazimierz Jakubowski z zamiarem znalezienia miejsca pracy. Po wojsku pracował w Miejskich Pralniach w Poznaniu i to doświadczenie chciał wykorzystać we własnej firmie.
Szukał miasta w Wielkopolsce, w którym byłoby zapotrzebowanie na pralnię. Był w Środzie Wlkp., był w Jarocinie, w końcu trafił do pleszewskiego ratusza, gdzie w wydziale handlu pracował Stanisław Klamecki, który był gotów wydać zezwolenie na lokalizację pralni, zwłaszcza, że Pleszew takowej nie miał – wspomina Bogumiła Jakubowska.
Warunek był jeden, Jakubowscy muszą znaleźć pomieszczenie. No i zaczęło się szukanie. Kazimierz Jakubowski chodził od domu do domu, zaglądał na wszystkie podwórka. Wspierał go Kazimierz Biernat z wydziału handlu, który powstanie pralni pilotował.
W tej wędrówce po Pleszewie dotarł pan Kazimierz na ulicę Poznańską, gdzie dowiedział się, że warto szukać lokum u Żychlewiczów przy ulicy Ogrodowej. I dobrze trafił, bo Żychlewiczowie chętnie się zgodzili na wynajem pomieszczenia po dawnych stajniach.
Pralnię uruchomiono dopiero w roku 1969, kiedy powstanie prywatnego zakładu usługowego zaakceptował I Sekretarz Komitetu Miejsko – Gminnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej towarzysz Alojzy Staszewski.
W podwórzu tego budynku mieściła się pralnia (widok z kwietnia 2019)
Jakubowscy zamieszkali w Pleszewie w wynajętym mieszkaniu. Najstarszy syn został w Poznaniu pod opieką dziadków. A oni zaczęli pracę w pralni. Na początku we dwoje.
Czyszczono odzież w benzynie ekstrakcyjnej z użyciem płuczki benzynowej, wirówki i separatora, który po czyszczeniu oddzielał kurz i brud, oddając czystą benzynę do ponownego wykorzystania – wspomina Bogumiła Jakubowska. Wyprane w benzynie rzeczy trzeba było ręcznie przełożyć do wirówki. A potem wieszać na podwórku do wyschnięcia.
Co pleszewianie wtedy przynosili do pralni? Tylko garderobę, a pierwszą czyszczoną rzeczą, był wyjściowy kapelusz Seweryna Żychlewicza – właściciela nieruchomości przy ulicy Ogrodowej. Miało to miejsce 23 kwietnia 1969 roku. Od tego dnia Jakubowscy tworzą historię swojej firmy.
O tych 50 latach pracy na rzecz pleszewian, rozmawiam z Bogumiłą Jakubowską w nowej siedzibie firmy przy ulicy Poznańskiej. Towarzyszy nam syn Maciej Jakubowski, który w ramach rodzinnej firmy stworzył własną. Ale o tym za chwilę.
Maciej i Bogumiła Jakubowscy
Tymczasem jesteśmy w roku 1969, kiedy na wiosnę wyciąga się z szaf prochowce i ortaliony, a na zimę ciepłe palta i kożuchy. Prochowce czyściło się w benzynie, ortaliony w wodzie – mówi pani Bogumiła.
Przez kilka pierwszych miesięcy pracowali tylko we dwoje. Pani Bogumiła przyjmowała, prasowała odzież, wydawała. Kiedy udało się wynająć kolejne pomieszczenie, Jakubowscy zatrudnili dwie pracownice, które zajęły się prasowaniem. Jedną z nich była pani Bursztynowicz. Od jesieni mieli też Jakubowscy uczniów.
Jeszcze w 1969 roku Kazimierz Jakubowski zdał egzamin mistrzowski w zawodzie pralnika, pani Bogumiła uzyskała kwalifikacje w 1972 roku. Przez 4 lata Jakubowscy żyli na dwa domy. Od poniedziałku do soboty pracowali i mieszkali w Pleszewie, na niedzielę jechali do Poznania, gdzie z dziadkami mieszkał syn.
W 1973 roku dostali kawałek strychu nad warsztatem, gdzie urządzili sobie mieszkanie. Spędzili tam kolejnych 16 lat. Córkę Kamilę pani Bogumiła rodziła w Poznaniu. Dzieci pomieszkiwały trochę w Pleszewie trochę w Poznaniu. Najmłodszy Maciej urodził się w Poznaniu, ale wychowywał się w Pleszewie, przy pralni – podkreśla pani Jakubowska.
W niedługim czasie uruchomiono przy pralni farbiarnię. Farbowano koszule non – ironowe. Były one białe, a po zżółknięciu, farbowano je na zielono, bordowo, niebiesko. Farbowano też rzeczy wełniane i bawełniane przez zanurzanie. Kożuchy farbowano pędzlem. Barwniki sprowadzano od kuśnierzy nawet z dalekiego Lublina. Benzynę ekstrakcyjną trzeba było wozić w beczkach.
Do 1989 roku wszystko w pralni robiono ręcznie. Było bardzo trudno. Jakubowscy zaczęli szukać miejsca na budowę domu z zakładem. Znaleźli nieruchomość przy ulicy Poznańskiej.
Starsi pleszewianie zapewne pamiętają stary piętrowy budynek, w którym mieścił się mały sklep warzywniczy, a w podwórzu była firma przewozowa. Dom należał do Pelagii Talagi. Zaraz po transakcji, trzeba było wystawić drzwi i okna, żeby do pustego domu ktoś się nie wprowadził.
Potrzebne były kredyty a do ich uzyskania, trzeba było dostarczyć do dyrektora banku oświadczenie z parafii w Poznaniu, że się jest praktykującym katolikiem. Dopiero wtedy kredyt się znalazł. Żyrantami byli rzemieślnicy, którzy prowadzili budowę: elektryk Jan Zataj i murarz Adam Markiewicz. Znalazł ich nieoceniony Kazimierz Biernat – podkreśla pani Bogumiła.
Dom był gotowy w 1989 roku, rok później można było przenosić warsztat. Stanął w nim agregat ACH-15B, czyli „duża pralka” na czterochloroetylen.
Było to urządzenie wymagające obsługi ręcznej. Wkładało się do niego 24 kg ubrań – czyli około 10 sztuk odzieży. Preparat chemiczny krąży tu w obiegu zamkniętym. Potem jeszcze prasowanie.
Po dwóch latach Spółdzielnia Wielobranżowa otworzyła swoją pralnię przy ulicy Wojska Polskiego. Wytrzymali 2 lata. Pewnie dlatego, że tam był przerost zatrudnienia, a Jakubowscy większość pracy wykonywali sami. Wkrótce dokupili kolejny agregat ACH-15B.
Dzisiejszy agregat BEWE jest zautomatyzowany. Ręcznie, przed czyszczeniem wykonuje się tylko miejscowe odplamianie na stole detaszerskim. Oczywiście prasować trzeba nadal. Prasowalnia znajduje się tuż za biurem przyjęć rzeczy do prania.
Obok na drążkach wiszą rzeczy wyprane i wyprasowane. W kolejnych pomieszczeniach są magle, dalej pralnia właściwa – mokra, gdzie stoją wielkie urządzenia piorące oraz suszące. Za pralnicami wodnymi stoi duży agregat chemiczny do czyszczenia odzieży.
Rozszerzenie działalności o pranie na mokro było pomysłem Macieja Jakubowskiego, który dołączył do rodzinnego biznesu. W 2002 roku rozwinął pralnię wodną i świadczy usługi pralnicze hotelom, restauracjom.
I to był strzał w dziesiątkę – mówi pani Bogumiła. Jakubowscy rozdzielili działalność. Mama nadal świadczy usługi na rzecz klienta indywidualnego, syn obsługuje klienta biznesowego. Ale maszyny stoją obok siebie i pracownicy są wspólni.
Maciej Jakubowski, mimo iż z wykształcenia jest muzykiem – ukończył wychowanie muzyczne na Wydziale Artystyczno – Pedagogicznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Kaliszu, z zamiłowania jest pralnikiem.
Po zajęciach na uczelni, pomagał rodzicom w pralni. I nie wyobraża sobie innej pracy. Dla mnie to było naturalne, że będę się tym zajmował – mówi Maciej Jakubowski, który rodzinną firmę rozwinął.
A dlaczego wybrał studia artystyczne? Może dlatego, że kolega go zachęcił, mówiąc: przyjdź do Kalisza, bo jest fajnie. I było fajnie, ale pralnia wygrała z muzyką.
I Maciej Jakubowski nie żałuje. Z błyskiem w oku mówi o tym, co robi a potem, razem z mamą i Martą oprowadza mnie po pralni, pokazując pralnicze urządzenia.
W ciągu 50 lat u Jakubowskich uczyło się 41 uczniów, z tego 25 zdobyło papiery czeladnicze. Troje pracuje do dziś. Są to: Robert Urbański (na zdjęciach n iżej)), zatrudniony 30 lat, podobnie jak Regina Stęclik i Barbara Franek, które przyszły jako uczennice i zostały na lata.
Pytam panią Bogumiłę, co oprócz maszyn i technologii się zmieniło w ciągu 50 lat. Mówi, że chyba klienci. Kiedyś przynosili rzeczy, które trzeba było czyścić chemicznie. Teraz przynoszą do pralni rzeczy, które kiedyś praliby w domu sami. Zdarzają się też osoby, które przynoszą wyprane w domu koszule tylko do prasowania.
W ciągu pół wieku firemka mieszcząca się w jednym pomieszczeniu przy Ogrodowej, gdzie pracowali małżonkowie Jakubowscy, rozrosła się w dużą firmę przy głównej ulicy miasta. Nie ma chyba w okolicy człowieka, który nie korzystał z usług pralni.
Nie zmieniło się tylko jedno, mianowicie właścicielka pralni, jej współtwórczyni. Od 50 lat pani Bogumiła przychodzi każdego dnia do pralni. Kiedyś wiele rzeczy robiła sama i to ręcznie. Teraz bardziej nadzoruje i pilnuje dokumentów przechowywanych w komputerze.
Jest dobrym duchem tego miejsca, wspiera syna i pozwala mu rozwijać skrzydła. Firma Jakubowskich wpisała się na stałe w krajobraz Pleszewa i okolicy. A pracownicy czują się tam jak w domu. To jedna z pracownic poprosiła mnie o pomoc w napisaniu na blogu tekstu o firmie z okazji jubileuszu 50 – lecia. A ja zrobiłam to z wielką przyjemnością.