Leszek Bierła został odznaczony przez Prezydenta RP Medalem Wolności i Solidarności za działalność opozycyjną w okresie PRL.
Przez cztery lata zajmował się dystrybucją wydawnictw m.in. „Tygodnika Mazowsze” wydawanego przez NSZZ „Solidarność” .
Leszka Bierłę poznałam w końcówce lat 80., kiedy w Pleszewie powstawał Komitet Obywatelski „Solidarność”, który przygotowywał kampanię wyborczą kandydatom do Sejmu i Senatu na 4 czerwca 1989 roku.
Ponieważ był młodszy od pleszewskich wiarusów „Solidarności” i wcześniej raczej związany z NZS – em czyli Niezależnym Zrzeszeniem Studentów na Akademii Rolniczej w Szczecinie, bliżej się nie znaliśmy.
Od 1990 roku zaczęliśmy współpracować w „Gazecie Pleszewskiej”, której pierwszy numer wyszedł 16 października 1990 roku.
O początkach „GP” już pisałam na blogu.https://irenakuczynska.pl/chwila-zadumy-nad-pierwszymi-numerami-gazety-pleszewskiej/
Leszek Bierła zaczął w 1990 roku tworzyć Rejonowy Urząd Pracy i poszedł w politykę. Ja zostałam obserwatorem i troszkę komentatorem wydarzeń politycznych w naszej pleszewskiej skali mikro.
Informacje o działalności konspiracyjnej Leszka Bierły docierały do mnie już w końcówce lat 80., kiedy Leszek dołączył do solidarnościowego teamu w Pleszewie.
Teraz za działalność w konspiracji w stanie wojennym otrzymał Krzyż Wolności i Solidarności. A ja poprosiłam go o wspomnienia z lat studenckich, kiedy na Akademii Rolniczej w Szczecinie współtworzył z kolegami Niezależny Związek Studentów, który był w opozycji do reżimowego Socjalistycznego Zrzeszenia Studentów Polskich.
Mówi, że miał legitymację założycielską z 4. numerem na AR w Szczecinie. Dał ją gdzieś na wystawę i – jak mówi – już do niego nie wróciła, a szkoda…
Ale wspomnienia zostały. Leszek Bierła mówi, że po ogłoszeniu stanu wojennego na jego uczelni wybuchł strajk. Strajkujący studenci przenieśli się do stoczni szczecińskiej.
Po pacyfikacji stoczni, Leszek został zawieszony w prawach studenta i odesłany z nakazem pracy do Pleszewa. Pracę miał podjąć w Państwowym Gospodarstwie Rolnym w Tursku.
Była zima roku 1982. Dojeżdżał z Pleszewa do Turska, ale w weekendy spotykał się z kolegami, którzy studiowali w Poznaniu. Stworzyli grupę konspiracyjną i zaczęli wydawać gazetkę „Robotnik Wielkopolski”.
Wymienia nazwiska Pawła Kaczmarka i nieżyjącego już Edmunda Klonowskiego. Kolegów było więcej, ale Leszek nie wie, czy chcieliby ujawniać swoje nazwiska, chociaż mi je podał. Znałam tych chłopaków z czasów ich nauki w pleszewskim liceum, a jeden z nich potem współpracował z nami w „Gazecie Pleszewskiej”.
Pisali w „Robotniku Wielkopolskim” różne odezwy, przepisywali informacje z innych podziemnych czasopism. Niestety, żadna gazetka się nie zachowała. Przetrwała natomiast ramka drukarska, obciągnięta materiałem wyciętym ze spódnicy jednej z Leszka sióstr.
Drukowanie wyglądało tak, że na ramkę z dobrze naciągniętym materiałem o dobrej rozdzielczości, kładło się matrycę białkową od powielacza (można ją było zdobyć za butelkę wódki z urzędu), wałkiem fotograficznym nakładało się farbę, podkładało kartki i się odbijało tekst napisany na maszynie - też zdobytej, bo w PRL-u maszyna do pisania była niedostępna dla każdego.
Edek Klonowski, przez układy rodzinne z siostr, zapoznał Leszka z ludźmi z Warszawy. I tak pleszewianie zostali kolporterami „Tygodnika Mazowsze” drukowanego w Warszawie.
Gazetki przywożone z Warszawy do Pleszewa, były kolportowane do Szczecina, Poznania i Wrocławia. Jesienią 1982 roku Leszek wrócił na uczelnię ale stracił jeden rok.
Wracając do kolportowania podziemnego „Tygodnika Mazowsze”, nie wolno go było mieć w Pleszewie, tu tylko było przepakowywanie i gazeta szła dalej. Nie wolno też im było kontaktować się z pleszewskimi działaczami „Solidarności”.
Z Pleszewa do Warszawy wozili papier, kupowany za wódkę w „papierkach” albo w urzędach. Wtedy, podkreśla Leszek, wódka była najlepszym środkiem płatniczym. Z Warszawy wracali z gazetkami.
Trudno sobie wyobrazić młodym ludziom, jak się żyło w latach PRL. Papier pod wydziałem, maszyny do pisania też. Gazety tylko reżimowe, telewizja też. Sytuację ratowało zagłuszane Radio Wolna Europa. Telefony limitowane, mieli je tylko lekarze, parafie, dyrektorzy, kierownicy, urzędy, szkoły. Wszystkie rozmowy łączone przez centralkę z możliwością podsłuchu, kto, do kogo, kiedy i w jakiej sprawie dzwonił.
Nie doceniamy tej wolności, którą nam dał rozpad wspólnoty państw socjalistycznych…
Ale wracam do Leszka i jego konspiracyjnej działalności. Jesienią 1982 roku wrócił na szczecińską uczelnię. Oczywiście stracił rok. Na uczelni nie działał, chociaż 5 rewizji w akademiku miał i kilkakrotnie był przesłuchiwany – o czym świadczą zapisy w Instytucie Pamięci Narodowej. Do końca studiów był pod obserwacją. Mówi, że nawet rozpoznawał „Ubeków”, którzy za nim chodzili.
Kiedy w 1985 roku wrócił po studiach do rodzinnego Pleszewa, nadal trudnił się kolportowaniem podziemnych wydawnictw z Warszawy do Pleszewa, skąd rozwożono je do różnych miast.
Pytam Leszka, jak to praktycznie wyglądało? Mówi, że w Warszawie kupowali na Dworcu Centralnym bilet do Kalisza. Drugi bilet kupowali z Dworca Wschodniego. Wsiadali do pociągu na Dworcu Wschodnim. Wchodzili do przedziału jako pierwsi, kładli walizki pełne „bibuły” na półkach do bagażu i wychodzili na korytarz.
Wchodzili do przedziału jako ostatni, pytając zawsze, „czy są jeszcze wolne miejsca?”. „Gdyby była wpadka, to nie przyznalibyśmy się, że to nasze” – mówi Leszek Bierła.
Konspirowania uczyli się z przedwojennego „Elementarza pracy policjanta”, który im podarował szwagier Leszka. Jego dziadek był przed wojną policjantem. Więc byli wyedukowani, także na lekturze książeczki „Mały konspirator”.
Gazetki dostawali pod Warszawą, dokąd przywoził je kurier. Wszystko na umówione hasło. Wieźli 60 kg papieru z Pleszewa do Warszawy i stamtąd przywozili 60 kg ulotek, gazetek. Jeździli zwykle w piątki (oczywiście w trzech na zmianę) a gazeta „Tygodnik Mazowsze” była datowana na wtorek. Paweł Kaczmarek był wtedy taksówkarzem, co wiele spraw ułatwiało.
Te gazetki były jedynym źródłem informacji przekazywanej z centrali w Warszawie do społeczeństwa w kraju. Z Pleszewa jechały do Poznania, Wrocławia, Szczecina. Dystrybuowano 5000 egzemplarzy jednorazowo przy 4 lata, co tydzień.
I za to można było dostać kilka lat odsiadki z dekretu o stanie wojennym z 13 grudnia 1981 roku. A udawało się przez 4 lata bez żadnej wpadki – wspomina Leszek Bierła.
Kiedy w 1985 roku wrócił do Pleszewa podjął pracę w Związku Plantatorów Rzepaku w Kaliszu, co było związane z licznymi wyjazdami w teren po województwie kaliskim i łódzkim i ułatwiało konspirację – podkreśla pleszewianin.
W 1986 roku cenzura w Polsce nieco zelżała i wiele wydawnictw zakazanych, zaczęło się ukazywać półjawnie.
Leszek Bierła wspomina jeszcze swoją drugą działalność w stanie wojennym, która była brana pod uwagę przy przyznawaniu mu Medalu Wolności i Solidarności.
Po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki Leszek B ierła był w grupie osób, które dostarczyły do Warszawy kamień z pleszewskich pół z napisem „Solidarność Wielkopolska”. Głaz był dostarczony do stolicy na platformie przysypany ogórkami.
W końcówce lat 80. dawny konspirator przybliżyć się mógł do działaczy „Solidarności”. A w roku 1989 drukował nowe ulotki wyborcze, używając ramki ze stanu wojennego.
Postanowieniem Prezydenta RP Andrzeja Dudy z dnia 30 lipca 2018 roku Leszek Bierła został odznaczony Krzyżem Wolności i Solidarności za działalność opozycyjną w okresie PRL. Odznaczenie otrzymał z rąk Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej Jarosława Szarka. Uroczystość wręczenia odbyła się w siedzibie IPN w Łodzi.