Ale najpierw trochę historii. Pierwsze kioski pojawiły się wkrótce po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Ich pomysłodawcami byli założyciele Polskiego Towarzystwa Księgarni Kolejowych „Ruch”, Jan Gebethner i Jakub Mortkowicz, działający na rzecz upowszechnienia czytelnictwa.
Pierwszy kiosk – punkt handlowy z tytoniem, prasą i drobnymi artykułami pierwszej potrzeby – uruchomiono w Warszawie w styczniu 1919 r. na peronie dworca Kolei Wiedeńskiej.
W Pleszewie też był w dwudziestoleciu międzywojennym taki kiosk – przy ratuszu – pracował w nim od 1938 roku Mieczysław Wejchmann, który zginął wskutek wybuchu wraku sowieckiego czołgu 27 lutego 1945 roku.
Potem w kiosku pracowała jego szwagierka Anna Lis, co wspomina pleszewianka Janina Masztalerz – córka Wejchmana. TUTAJ
Po II wojnie światowej firmę przekształcono w Państwowe Przedsiębiorstwo Kolportażu „Ruch”, a w 1971 r. – po połączeniu z Robotniczą Spółdzielnią Wydawniczą „Prasa” – utworzono Robotniczą Spółdzielnię Wydawniczą „Prasa – Książka – Ruch”, jedno z największych przedsiębiorstw państwowych w Polsce.
W 1989 r. zastąpiła je spółka Skarbu Państwa – Ruch SA, którą w 2010 r. sprywatyzowano. Mniejszy popyt na prasę, w związku z rozwojem internetu, powstanie marketów, wpłynęły na stopniowe upadanie kolejnych kiosków.
A przecież jeszcze 20 lat temu były one bardzo ważnymi punktami na mapie miasta Pleszewa i nie tylko. W każdej większej miejscowości był kiosk „Ruchu”, przede wszystkim z gazetami.
Prof. Andrzej Gulczyński podkreśla, że w czasach jego dzieciństwa, a pamięcią sięga on końca lat 60. kioskami nazywano niekoniecznie wolnostojące drewniane, do połowy oszklone, budki z okienkiem, przez które kioskarz podawał towar, ale też sklepiki w budynkach.
Chodził pan profesor, ze swoim Tatą, do kiosku państwa Sieradzkich, „to był chyba narożnikowy dom na Rynku, później przeniesiono kiosk do domu przy Poznańskiej, przed ul. Kowalską”.
Mieliśmy tam teczkę, do której odkładano nam ”Głos Wielkopolski”, „Przewodnik Katolicki”, „Przyjaciółkę”, „Przekrój”, a dla mnie i brata najpierw „Misia”, potem „Świerszczyk”, jeszcze później „Płomyczek” i „Świat Młodych” – pisze pleszewianin.
Ten sam kiosk doskonale pamięta pan Zdzisław Drążewski – ojciec Doroty Żak. Także on uważa, że kiosk prowadzony przez Kazimierza Sieradzkiego i jego córkę Cyrylę, był jednym z najstarszym w Pleszewie.
Mógł powstać w latach 1957/58. Byli to przemili ludzie, a kiedy przeszli na emeryturę, kiosk przejął pan Kozłowicz – pisze Dorota Żak.
Kultowy, jeszcze w latach 70., był kiosk przy ul. Poznańskiej, w którym pracowała
pani Radomska. Wielu internautów tę panią wspomina a ja miałam okazję poznać ją osobiście.
Pani miała cudowny przydomek „Greta”, może dlatego, że zawsze była ubrana z konserwatywną elegancją a swoich klientów darzyła niezwykłym szacunkiem. Zwracała się do mnie per „pani profesor”, co mnie, młodą nauczycielkę, bardzo peszyło.
Swoje wspomnienia związane z kioskiem pani Radomskiej, ma też Paulina Vogt Wawrzyniak. Był to pierwszy w życiu kiosk, jaki pamięta. Znajdował się on vis a vis budynku poczty przy ul. Poznańskiej.
Mama wysłała mnie tam po papierosy(!). Za resztę kupiłam jakiś los i wygrałam! Pamiętam, jak bałam się przyznać do zakupu tego losu, bo nie spytałam mamy o pozwolenie – wspomina pleszewianka.
Pani Radomska pozostawiła w jej pamięci miłe wspomnienia. Pozwalała mi przeglądać komiksy a lubiłam szczególnie te z przygodami Kapitana Żbika, bardzo chciałam tak jak on, uratować kiedyś tonącego – dodaje Paulina Vogt – Wawrzyniak.
Wracając do losu, który mała Paulinka sobie kupiła „za resztę pieniędzy z papierosów”, w kolejnym komentarzu mama Teresa Vogt pisze: mam nadzieję że nie byłam zła. Pamiętam Panią Radomską i ten kiosk, wszystko można było tam kupić.
Wydaje mi się, że w latach 90. kiosk po pani Radomskiej przejął Tadeusz Gąsiorek i atmosfera nadal pozostała przyjazna.
Wielu internautów zwraca uwagę na kioski, w których pracował pan Grzesiak. I ja doskonale pamiętam starszego pana w kiosku przy dworcu autobusowym a potem przy ul. Prokopowskiej.
Kto go nie znał w Pleszewie – pisze Dariusz Boroch – kupowałem u niego „Przegląd sportowy”. A ja kupowałam słodycze i napoje dla moich dzieci, kiedy wędrowaliśmy na działkę przy ul. Prokopowskiej.
Pan Grzesiak był obecny w kiosku od rana do wieczora. Uśmiechnięty, przyjazny, serdeczny, rozmowny.
Tak wspomina go Danuta Szablewska – był ojcem mojej koleżanki z klasy licealnej – Eli Grzesiak. Znałam tę rodzinę. Mieszkali w małym domku przy ulicy Krzywej. Byłam u nich kilka razy.
Pan Grzesiak był bardzo miły dla klientów. Zawsze pozostawiał pytanie „i co jeszcze”? W latach 90. zamawiałam u niego wybrane tytuły czasopism i odbierałam raz w tygodniu, w sobotę.
To był fajny spacer do kiosku przy Prokopowskiej. Pamiętam, że po jakimś czasie asortyment w kiosku się poszerzył i kupiłam tam kiedyś słodycze. Brak mi tego kiosku i serdecznego pana Grzesiaka – kończy swoje wspomnienia pleszewianka.
Jacek Andrzejewski podpowiada, że córka pana Grzesiaka, też ją znałam, prowadziła kiosk przy dworcu w Kowalewie.
Ten kiosk był kultowy. Przechodziło się obok niego, zmierzając z dworca wąskotorówki na „dworzec główny”. I zawsze się coś kupowało, a to gazety kolorowe, żeby mieć co czytać w pociągu, a to napój, czy jakieś słodycze.
Albo szczoteczkę do zębów, jeśli się zapomniało ją wziąć z domu a jechało się do rodziny w odwiedziny.
Nie udało mi się, niestety, rozmawiać z żadną z pań kioskarek, które pracowały w Kowalewie przy dworcu, chociaż otrzymałam od internautów kilka nazwisk pań, które tam pracowały.
Po 1990 roku, co zauważyła Danuta Szablewska, pojawiło się w kioskach wiele różnych podręcznych i niezbędnych artykułów: mydełka, podpaski, rajstopy, zeszyty, ołówki, długopisy, gumki, słodycze, gumy do żucia, książeczki dla dzieci, książki dla dorosłych m.in. seria „Tygrysa”, które kupował w kiosku w Sośnicy Maciej Przybyłek – sołtys Fabianowa. Pobudziło to jego zainteresowania II wojną światową. A o kiosku w Sośnicy przypomniała Maria Ciesielczyk.
Ale najważniejsze były teczki, do których kioskarze odkładali gazety. Działało to w dwie strony. Klient miał pewność, że gazeta będzie na niego czekać a kioskarz był pewien, że gazetę sprzeda.
Przez długi czas miałam swoją teczkę w kiosku przy ul. Reja, gdzie pracowała bardzo sympatyczna starsza pani. Odkładała mi do teczki „Politykę” i sobotnie wydanie „Gazety Wyborczej”.
Zwykle odbierałam gazety w sobotę, wtedy u pani kioskarki siedziała koleżanka. To było bardzo miłe, dwie gawędzące starsze panie. W tym kiosku odbieraliśmy też gazety dla redakcji „Gazety Pleszewskiej”.
Chociaż wiedziałam od pani kioskarki, że koniec kiosku bliski, bo ona już przestaje pracować, to kiedy widziałam, jak go rozbierają, pękało mi serce. Robiłam zdjęcia, i nie mogę ich znaleźć.
Kiosk stał tu od połowy lat 70., był rówieśnikiem osiedla Reja. Tam moje dzieci (i nie tylko moje) uczyły się robić zakupy. Biegły do kiosku po mydełko, zeszyt, czy ołówek. Wracały szczęśliwe, że załatwiły sprawę.
Kioski były usytuowane w strategicznych miejscach: na osiedlach, gdzie stały bloki, na skrzyżowaniach, przy instytucjach użyteczności publicznej, przy przystankach, dworcach, przy głównych ulicach, przy fabrykach. Miały rację bytu, bo jeszcze w latach 90. ludzie poruszali się po mieście pieszo.
Pracując w kiosku, będąc jego współwłaścicielem, można było opłacić dwa pełne ZUS-y i spokojnie sobie żyć- mówi Leszek Fibner, który w 1992 roku, po prywatyzacji firmy, przejął wraz z żoną kiosk przy ul. Poznańskiej – obok szpitala, blisko przystanku komunikacji miejskiej.
Byliśmy na własnym rozrachunku, płaciliśmy dzierżawę za kiosk no i musieliśmy sprzedawać gazety. Pozostały towar mogliśmy zamawiać dowolnie, czyli to co schodziło: papierosy, rajstopy, słodycze, gumy do żucia, soczki, bilety na autobusy KLA i komunikację miejską – wylicza pan Leszek.
Oczywiście, także u niego były teczki – około 130. Zakładali je stali klienci, którzy często wchodzili do kiosku na pogaduszki. Z tamtego czasu pochodzą liczne znajomości pana Leszka. Bo on – jak mówi- potrafił swojego klienta zagadać.
Chodziło o to, żeby oprócz ulubionej gazety, czy paczki papierosów, klient kupił jeszcze coś. Najważniejsze było pierwszych 10 sekund, kiedy nawiązywał się kontakt z klientem i rozmowa o tym, o tamtym, tak żeby go zatrzymać i zaproponować coś jeszcze – zdradza pan Leszek kulisy pracy dobrego kioskarza.
I z rozrzewnieniem wspomina swoich najlepszych klientów, w tym Jerzego Osucha, Stanisława Penkalę, Rene Zawieję czy nieżyjącego Kazimierza Kinasa, którzy brali dużo gazet.
No i pierwszy klient, z teczką nr 1, którym był Józef Rorot. Leszek Fibner pamięta, że na pewno brał on „Gazetę Pleszewską” i któryś dziennik albo „Gazetę Poznańska” albo „Głos Wielkopolski”.
Praca w kiosku zajmowała panu Leszkowi cały dzień. Handlował od 6.00 rano do godziny 18.00, w południe zastępowała go żona. A on, w drodze na obiad, robił w hurtowni zakupy do kiosku.
Miałam u Pan Leszka swoją teczkę na ulubione czasopisma i gazetyPan Leszek przyciągał nas nie tylko dużym asortymentem ale najbardziej swoją uprzejmością,życzliwością i ogromnym poczuciem humoru.Takie to były czasy – podkreśla Izabela Świderska – Kikosicka.
Przez jakiś czas Fibnerowie mieli nawet 3 kioski – przy Poznańskiej, przy ul. Krzywoustego i w Marszewie przy Zespole Szkół Rolniczych. Zatrudniali pracowników.
Najlepsze lata, jego zdaniem, były od 1990 do 2002 roku. Wtedy z pracy w kiosku można było całkiem nieźle żyć.
Potem było coraz gorzej – konkurencja – markety, powoli wykańczały kioski. W 2007 roku Fibnerowie z prowadzenia kiosków zrezygnowali. Po nich kiosk przy Poznańskiej jeszcze 3 osoby prowadziły. Ale złote lata 90. już nie wróciły.
Potwierdza to też Wanda Twarda, która w latach 2004 – 2015 prowadziła kiosk przy ul. św. Ducha, najpierw prawie na skrzyżowaniu z ulicą Poznańską, potem odsunięto go trochę dalej.
Pani Zosia (bo Wanda posługuje się drugim imieniem), jako emerytka miała zarejestrowaną działalność. Na początku od firmy otrzymywała tylko gazety do sprzedania, pozostały towar do kiosku mogła sobie wybrać z hurtowni przy ul. Ogrodowej. Transportowała to rowerem.
W kiosku było zimno, trzeba było się dogrzewać farelką. Robiło się cieplej, kiedy gazety wzięły ciepło od farelki – wspomina pleszewianka. A na początku spędzała ona w kiosku 12 godzin, od 6.00 rano do 18.00.
Trzeba było codziennie rano przyjąć gazety i codziennie wieczorem rozliczyć zwroty gazet codziennych – wspomina pleszewianka
Gazety pani Zosia odkładała stałym klientom do teczek, sprzedawała papierosy – te miały największy zbyt, widokówki, znaczki, bilety na autobus, trochę chemii gospodarczej.
Gorzej się zrobiło, kiedy firma zaczęła narzucać sprzedaż towaru, który niekoniecznie schodził. A że słodkości – batoniki, napoje, miała krótki termin przydatności do spożycia, trzeba było płacić za niesprzedany, narzucony towar.
Ale pani Zosia swoją pracę lubiła, bo była wciąż z ludźmi, którzy często się śpieszyli a to do pracy a to na autobus i trzeba było szybko ich obsługiwać. No i bardzo lubiła czytać gazety a w kiosku miała ich pod dostatkiem.
Z biegiem czasu zmieniono kioskarce status, nie miała już własnej działalności, została agentem. Wtedy doszły nowe obowiązki – m.in. poszukiwanie chętnych do skorzystania z ubezpieczeń OC.
Zaś towar schodził coraz gorzej. Ludzie szli do marketów, gdzie mieli wszystko i taniej i w jednym miejscu. Także gazety. Dlatego najpierw pani Zosia skróciła czas pracy a w 2015 roku zrezygnowała.
Kiosk stał, stał, stał, aż go usunięto jako zawalidrogę. Podobnie było z kioskiem przy Zielonej, gdzie pracowali państwo Skrzypniakowie, a w latach 90. Bożenka Kałkowa.
Podobny los spotkał kultowy kiosk na Rynku, który najpierw stał w tzw. pasażu czyli miejscu po kamienicy, którą wysadzono w powietrze przy okazji „wyzwalania Pleszewa”, potem na Rynek obok ratusza (naprzeciwko dzisiejszego Banku PKO BP), ostatecznie przestawiono go na pierzeję wschodnią, tam gdzie dzisiaj jest ogródek piwny Pubu Piwnica.
Przez 4 lata (1997 – 2001) pracowała tu Anna Chatlińska, która wtedy mieszkała w kamienicy nieopodal. Jak mówi, biegła do pracy w laczkach a w południe dzieci przynosiły jej ciepły obiad do kiosku.
Pani Anna była zatrudniona przez Joannę Sobierajczyk, która jeszcze wcześniej prowadziła kiosk (w starej lokalizacji) z panią Marią Wiśniewską.
Na początku biznes się kręcił. I to bardzo. dzień zaczynał się od powkładania gazet do teczek, chyba, że kolportaż się spóźnił, wtedy robiło się to później. W naszym kiosku miał teczkę Urząd Miasta i Gminy Pleszew – wspomina pani Anna.
Mówi, że najwięcej pracy było pomiędzy 7.00 a 8.00, kiedy młodzież kupowała bilety na autobus do szkoły w Marszewie a wcześniej też do szkół w Kaliszu, bo autobusy KLA wtedy jeździły na trasie Pleszew – Kalisz.
Potem duży ruch był, kiedy młodzi wracali i rozjeżdżali się z Pleszewa do domów. Oczywiście kupowali bilety. Po południu do kiosku wpadali „papierośnicy” – mówi pa ni Anna.
Lubiła swoją pracę, w chwilach „pomiędzy klientami, można było czytać gazety no i Harlequiny, czyli amerykańskie romanse, które wtedy sprzedawano w kioskach. Kiedy w gazetach były tzw. zdrapki, pod kioskiem ustawiały się kolejki.
Bardzo chwali szefową – panią Joannę Sobierajczyk. Kiedy brakowało czegoś np. jakiejś marki papierosów, biegła po nie do hurtowni na Ogrodową. Z tego kiosku klient nie mógł odejść z kwitkiem.
Zdaniem pani Anny, kioskowy handel zaczął upadać po 2000 roku, kiedy prasa weszła do sklepów. Markety, czynne od rana do nocy, przejęły rolę kiosków. Było coraz trudniej. W końcu pleszewianka się zwolniła. Ale czas pracy w kiosku, wspomina z sentymentem.
Jacek Andrzejewski przypomina mi o kiosku, który funkcjonował przy ul. Sienkiewicza koło pleszewskich młynów. W latach 50. 60. i 70 kiosk prowadził pan Kuliński a potem pani Walczakowa.
Kupowałem „u Kulisia” cygara dla dziadka El-Aliento i Pro-Patria ale też tytoń fajowy produkcji holenderskiej Amsterdamer – do dzisiaj mam przed oczyma opakowania – pisze pan Jacek.
Czasem „Kuliś” lubił robić dzieciakom z Sienkiewicza i z Kolejowej kawały. Pamiętam, jak nas 12 – letnich chłopaków poczęstował w kiosku tabaką do nosa i za chwilę miał mokre gazety w kiosku od naszego kichania – wspomina Jacek Andrzejewski.
Anna Jankowska wspomina panią Basię Szczepańską, która prowadziła kiosk przy ul. Sienkiewicza. Serdeczna, pomocna, chodziliśmy tam po czasopisma, które pani Basia zostawiała nam w teczce. Lubiła z każdym porozmawiać i pożartować – pisze na Fb pani Anna.
I jeszcze kiosk przy Dwójce, w którym długo pracował pan Paterka – pleszewianie wspominają go z sympatią.
Z dalekiego Gdańska napisał do mnie Sebastian Mądrzak, którego rodzice, jak pisze, „zjedli zęby na Ruchu”.
Ta część historii Pleszewa bardzo mi głęboko „w duszy gra”. Swego czasu, ze względu na pracę rodziców znałem, ( albo oni mnie) wszystkich kioskarzy w PPL.
A nawet czasem, kiedy zastępowałem mamę, gazety i czasopisma docierały z Pleszewa do tak odległych punktów jak np. Zagórów.
Zachęcona przez Sebastiana zadzwoniłam do pani Marii Mądrzak, która swojego męża Zbysława, poznała, pracując w firmie „Ruch”. Mąż był jej kierownikiem.
W latach 60. pani Maria pracowała w delegaturze „Ruchu” przy ulicy Poznańskiej 18. Tu przyjmowano prenumeratę prasy od pleszewskich zakładów, tu była rozdzielnia gazet.
Praca rozpoczynała się pomiędzy 3.00 i 4.00 rano. Trzeba było wózkiem, ciągniętym siłą rąk, pojechać na stację kolejki i stamtąd przywieźć gazety na Poznańską. Trasa wiodła pod górkę a gazety były ciężkie – mówi pani Maria.
W niewielkim pomieszczeniu przy Poznańskiej 18, trzeba było zamówione i zaprenumerowane gazety podzielić na paczki wg zamówień na 32 kioski i Kluby Książki i Prasy „Ruch”, które funkcjonowały na wsiach.
Potem, na terenie miasta, gazety rozwoziła po kioskach pani Bronisława Puszczyk. Te na wioski, do 7.00 musiały być spakowane i oddane kierowcom PKS-u, którzy je zabierali.
Kiedy delegaturę w Pleszewie zlikwidowano, gazety były przywożone z rozdzielni w Jarocinie przez Krzysztofa Włodarczyka. Na wioski były rozdzielane nadal w Pleszewie i dzięki współpracy z PKS-em, kolportowane. Ale na dworzec PKS trzeba było paczki zanieść.
Czasem paczka to było kilka gazet, a czasem było to kilkadziesiąt kilogramów papieru. Zwłaszcza gdy były to wydania kolorowe, weekendowe – mówi syn Mądrzaków Sebastian, który często mamie pomagał.
Pamięta, że punkt prenumeraty znajdował się najpierw na ul. Sienkiewicza, potem na Krzyżowej/Wąskiej. Tam pracowała pani Maria. I to jej zadaniem było, dostarczenie czasopisma do punktu sprzedaży, czyli do kiosków rozsianych po powiecie pleszewskim.
Dużo wcześniej, punkt kolportażu prasy, znajdował się na Marszewskiej (chyba pod nr 3 o ile dobrze pamiętam) – pisze Sebastian Mądrzak syn – dyrektora oddziału „Ruchu” Zbysława Mądrzaka.
Mądrzakowie prowadzili Hurtownię „Ruchu”, gdzie, po prywatyzacji firmy, zaopatrywali się kioskarze. I nie tylko, ale oni przede wszystkim. Pierwsza hurtownia była przy Sopałowicza, druga w dawnej siedzibie MPGK przy Placu Kościuszki, na końcu przy Ogrodowej.
Pani Maria pracowała tu do 2005 roku. Pan Zbyslaw nawet na emeryturze nie potrafił się rozstać z gazetami. Był inspektorem sprzedaży w Grupie Wydawniczej w PolskaPresse.
Zbysław Mądrzak znał się na dystrybucji i lokalizacji kiosków jak mało kto. Uważał, że kiosk musi stanąć tam, gdzie jest ciąg ludzi, nikt przecież nie przejdzie na drugą stronę ulicy, żeby kupić papierosy czy gazetę. Nawet dziura w płocie była ważna przy lokalizacji – wspomina Maria Mądrzak.
Do tej pory w Pleszewie przetrwały trzy kioski: przy ul. Batorego, przy Placu Wolności i przy ul. Poznańskiej, naprzeciwko kościółka św. Floriana. Stoi jeszcze, ale najczęściej jest zamknięty, kiosk przy dawnych koszarach.
Zajrzałam w sobotę do kiosku przy ul. Poznańskiej. Pracująca w nim kioskarka mówi, że bardzo lubi swoją pracę. Rozpoczyna ją o godzinie 6.00 szybką prasówką, żeby mogła klientom podpowiadać, co i gdzie jest napisane.
Są tu też teczki, do których odkłada stałym czytelnikom gazety. Oprócz gazet, krzyżówek, sprzedaje się tu papierosy, słodycze, napoje, rajstopy, podpaski, prezerwatywy, żyletki, plastry, kosmetyki pierwszej potrzeby, chemię kuchenną.
W kiosku są do kupienia kartki, pocztówki, widokówki Pleszewa i znaczki, książki, kalendarzyki, maseczki medyczne trzywarstwowe, płyny do higienicznej dezynfekcji rąk, karty do telefonów. W kiosku można też odebrać paczkę. Towaru jest tyle, że pleszewianki zza niego nie widać.
Klienci też są, ulicą Poznańską przechodzi bardzo dużo osób i to one robią w kiosku zakupy. Po prostu to jest bardzo dobra lokalizacja, w ruchliwym miejscu, dlatego kiosk się utrzymuje – podkreśla kioskarka.
I tak by można o kioskach w nieskończoność, stanowiły fajne punkty na mapie miasta Pleszewa. Pracowali w kioskach ludzie otwarci na ludzi.
W czasach kiedy nie było internetu i GPS-a pełnili kioskarze wiele społecznych funkcji: byli jednoosobową informacją turystyczną, wskazywali drogę przyjezdnym, pocieszali smutnych, wysłuchiwali samotnych, wszystkich znali, dużo wiedzieli o tym, co się dzieje na mieście.
PS. Pytali państwo, dokąd kioskarze chodzili za potrzebą. Okazuje się, że radzili sobie jak mogli, najchętniej korzystali z toalety w najbliższej instytucji – dla pana Leszka było to pogotowie ratunkowe, dla pań w Rynku – ratusz.
Krążą też na ten temat anegdoty… I niech pozostaną one w sferze anegdot.
OPINIE
Jacek Andrzejewski
Prosze porozmawiac Pani Ireno z corka niezyjacego juz Pana Grzesiaka bylego milicjanta, i ofiary slynnego napadu w latach 50-tych pod Pleszewem, Ten Pan prowadzil bardzo dlugo kiosk na Rynku Autobusowym. Szkoda ze nie zyje juz rodzina Walczakow, ktora prowadzila kiosk na Sienkiewicza na przeciwko Mlynow, prosze sie skontaktowac z Bernadeta z domu Radomska, kiosk na Poznankiej przy Rynku
Renata Jarmuszczak
Jacek Andrzejewski p Grzesiak również prowadził kiosk ze swoją corka w Kowalewie przy dworcu PKP ….. Moja mama pracowała przed laty również w kiosku ,,RUCH,, przy dworcu PKP wraz z panią Anna Ciszak , puzniej kiosk prowadzili p Walczak p Lewandowska ,p . Czajczyńska , p Zuszek ,
Dariusz Boroch
Justyna Szczepańska – Grygiel
Z paniami mam kontakt. Mieszkamy blisko siebie. Są to p. Górkowa i p. Walczakowa. O tym, czy mogę coś więcej powiedzieć muszę zapytać o zgodę tych pań. Mam nadzieję, że zechcą podzielić się swoim doświadczeniem.
Moja mama pracowała, na ul REJA w kiosku oraz sporo lat prowadziła kiosk na Rynku,, Joanna Sobierajczyk