Ponad 100 pleszewian zginęło w nalocie dywanowym na stacji w Komarnie 9 września 1939 roku

Avatar photoIrena Kuczyńska16 września 201718min
Halina-Jezierska-na-grobie-Mamy-i-Cioci-czolo.jpg
Halina Jezierska cudem uniknęła śmierci. 9 września 1939 roku była w pociągu, który wiózł z Pleszewa na wschód rodziny żołnierzy zawodowych 70 pułku piechoty. Na stacji w Komarnie pod Lwowem pociąg został ostrzelany przez Niemców. Zginęło ponad 100 kobiet i dzieci. W tym mama i ciocia pani Haliny. Spoczywają we wspólnym grobie na cmentarzu w Komarnie na Ukrainie.

1 września 1939 roku pociąg z rodzinami żołnierzy zawodowych 70 pułku piechoty wyruszył z Pleszewa pod Lwów, gdzie żony i dzieci wojskowych „miały bezpiecznie przetrwać wojnę”.  Nikt się nie spodziewał, że śmierć zajrzy im w oczy przy wychodzeniu z pociągu.

Halina Jezierska z publikacjami o 70 pp

Jedną z osób, która przeżyła dywanowy nalot przed 78 laty na stacji w Komarnie – Buczałach, jest Halina Jezierska. W ciągu tygodnia, siedmioletnia wówczas dziewczynka, straciła najbliższe osoby: matkę, ojca, ciocię czyli siostrę mamy oraz wujka – jej męża.

Pani Halina była najmłodszym dzieckiem Jadwigi i Walentego Dzieweczyńskich. Brat Mieczysław był starszy o dwa lata, a siostra Mirosława o pięć lat.

Mama pani Halinki była z domu Drążewska. Miała kilkoro rodzeństwa, m.in. siostrę  Marię oraz  najmłodszą Janinę.  W 1926 roku dwie siostry  Drążewskie wyszły za mąż za podoficerów z 70 pułku piechoty.

Zachowało się zaproszenie na wspólny ślub, który odbył się we wtorek 20 kwietnia 1926 roku w pleszewskiej farze. Prawdopodobnie oba małżeństwa czyli: Marii i Franciszka Gabrysiaków i Jadwigi i Walentego Dzieweczyńskich błogosławił ks. prałat Kazimierz Niesiołowski.

Podobno ludzie mówili, że taki wspólny ślub dwóch sióstr przynosi nieszczęście – mówi pani Halina i pokazuje mi zaproszenie, które przetrwało prawie 90 lat. I leży w albumie, jako pamiątka rodzinna dla dzieci, wnuków i prawnuków.


Pani Halina pamięta szczęśliwe dzieciństwo w domu państwa Wróblewskich przy ul. Kaliskiej, gdzie jej rodzice zamieszkali, kiedy już mieli troje dzieci. Jej tata w 70 pp był szefem kompanii gospodarczej.

W  tych latach  komendantem  70 pułku piechoty był płk. Mieczysław Mozdyniewicz. Warto sobie przypomnieć postać człowieka, który tyle zrobił dla Pleszewa. st. sierżant Walenty Dzieweczyński oraz sierżant Franciszek Gabrysiak na pewno uczestniczyli w wielu przedsięwzięciach przez niego inspirowanych.
https://irenakuczynska.pl/pleszew-zawdziecza-pulkownikowi-stadion-a-pulkownik-pleszewowi-zone/

Obaj panowie musieli na pewno znać Franciszka Glubę, który jako szesnastolatek w 1938 roku wstąpił do orkiestry wojskowej. O ostatnim żołnierzu 70 PP w tym linku.
https://irenakuczynska.pl/zmarl-ostatni-zolnierz-70-pulku-piechoty-byl-elewem-orkiestrze-pulkowej/

Rodzina Dzieweczyńskich w 1938 roku: Halinka, tata – Walenty Dzieweczyński, siostra Mirka, mama – Jadwiga Dzieweczyńska i brat Mieczysław

Ze wspomnień spisanych przez siostrę pani Haliny – Mirosławę wynika, że lato roku 1939 było bardzo nerwowe. Mówiło się o wojnie, która może wybuchnąć.

W sierpniu 1939 roku st. sierżant Walenty Dzieweczyński dużo czasu spędzał w koszarach, a w ostatnim tygodniu sierpnia był już zmobilizowany, bo pułk był w gotowości bojowej.

Pani Halinka mówi, że wieczorem 31 sierpnia tata przyszedł do domu i powiedział, że idzie na wojnę. Chciał pożegnać żonę i dzieci. Mówił też, że oni pojadą na wschód pod Lwów, gdzie „będzie można bezpiecznie przeczekać wojnę”.

Dzieci płakały i prosiły ojca,” żeby się schował i na wojnę nie szedł”. On – jak pisze siostra pani Halinki we wspomnieniu, odpowiedział, „że gdyby się ukrył, to by im przyniósł wstyd, bo trzeba walczyć za ojczyznę” i poszedł.  Tej nocy 70 pułk piechoty wyszedł z koszar.

Nazajutrz dla rodzin wojskowych  podstawiono w Kowalewie na stacji specjalny pociąg.  Z opowiadań starszej siostry pani Halinka wie, że pakowano tylko najpotrzebniejsze rzeczy.

Do pociągu wsiadło 288 osób, głównie kobiety i dzieci. Pociąg kierował się na Warszawę. Z Dzieweczyńskimi jechała siostra pani Jadwigi  Maria Gabrysiakowa – żona sierżanta Franciszka Gabrysiaka oraz młodsza siostra obu pań Janina.

Pociąg jechał przez Jarocin, Wrześnię, Kutno w kierunku Warszawy, bo musiał przepuszczać pociągi wojskowe. Pani Halinka mówi, że Łowicz był już zbombardowany, a z okien pociągu widzieli polskich żołnierzy, ,którzy wracali z wojny, a może szli do niewoli”?

Potem pociąg skierował się na południowy wschód. Zmierzał w kierunku Lwowa. Podróż zamiast jednego dnia, jak planowano, trwała 9 dni. 9 września zatrzymał się na stacji w Komarnie – Buczałach, gdzie na pleszewian miały czekać podwody.

Kobiety z dziećmi zaczęły wychodzić na peron. Wyciągano z wagonów tobołki i rozglądano się za podwodami, które miały odwieźć pleszewian do okolicznych wiosek. Nikt nie spodziewał się, że z przelatujących nad pociągiem samolotów Luftwafe spadną bomby.

Dworzec w Komarnie w roku 2005 i na dole w roku 2016
Pani Halina mówi, że jej mama ze swoją  siostrą i dwoma paniami poszły po bagaż, a dzieci stały na dworcu. Kiedy nadleciały samoloty, mama i ciocia oraz pani Walterowa i Sobańska, schowały się w ubikacji. I tam zginęły.

Po nalocie był wielki płacz. Pani Halina pamięta, że ona trafiła do miejscowej szkoły, gdzie ją odnalazła ciocia Janina, która przeżyła nalot  i szukała swoich siostrzeńców.
 Siostra pani Haliny  oraz brat trafili do pałacu hrabiny Karoliny Lanckorońskiej. Siostra była ranna. Na początku nikt małej Halince nie mówił, że mama zginęła. Dopiero później się dowiedziała.

W nalocie zginęło ponad 100 osób. Jedne źródła mówią, że było ich 116, inne, że 113, a pani Halinka mówi, że mogło być nawet 134. Miejscowi Polacy pochowali pleszewian we wspólnym grobie na cmentarzu w Komarnie.

Kiedy w kwietniu 2016 roku byliśmy w Komarnie, miejscowi Polacy mówili, że o tej tragedii pamiętają do dziś. Niektórzy starsi do dziś mają w oczach obraz martwej kobiety, która pod drzewem „stała  z płaczącym niemowlęciem w ramionach”.

Starsi Polacy, a zostało ich niewielu w Komarnie, opowiadają o tym młodym. Razem dbają o mogiłę, która w  2005 roku została odnowiona. Na początku był tam tylko  krzyż z opisem.

Kiedy do Pleszewa dotarła wiadomość o tragedii w Komarnie, po niektóre osoby przyjechali bliscy z Pleszewa. Organizowano transporty. Dzieci Dzieweczyńskich zostały z ciocią we Lwowie do lata 1940 roku.

Pani Halina wspomina, że jak dotarli do Lwowa, to ksiądz z ambony prosił, żeby lwowianie brali do swoich domów polskie sieroty, których matki zginęły w Komarnie. I lwowianie brali.
Siostra pani Haliny Mirosława trafiła po szpitalu do domu szwagra Krystyny Boguś z Pleszewa. Ale o tym obie panie zgadały się dużo później.

Gdyby nie ciocia Janka, to ruscy by nas na Sybir wywieźli. Wszystko, co mieliśmy, to nam zabrali, a ja chodziłam i cały czas płakałam – mówi pleszewianka. Dodać trzeba, że 17 września 1939 roku  Sowieci zajęli Lwów, w Przemyślu była granica niemiecko – sowiecka i  nie można było wyjechać.

Dopiero w lecie 1940 roku udało się zorganizować transport do Pleszewa, a Janina Drążewska jechała z dziećmi siostry jako pielęgniarka.

Od 17 września 1939 roku Mirosława, Mieczysław i Halina Dzieweczyńscy byli sierotami. 17 września w bitwie nad Bzurą zginął ich ojciec Walenty. Zginął też wujek Franciszek Gabrysiak – mąż nieżyjącej już pani Marii.

Sierotami zajęła się rodzina. Mieczysława przygarnęła siostra mamy Cecylia Rebelkowa, Halinka najpierw była u brata mamy, a potem wzięła ją do siebie ciocia Janka, kiedy wyszła za mąż. Zabrała dziewczynkę do Dębna Lubuskiego.

W 1965 roku  pani Halina wróciła do Pleszewa i zamieszkała w domu drugiego męża na Tyńcu. W 1967 roku po raz pierwszy pojechała na grób mamy i cioci do Komarna. Miejscowi  pokazali miejsce pochówku. Wszystko było zarośnięte.Drugi raz była w Komarnie 12 października  2005 roku, kiedy święcono pomnik, który stanął dzięki staraniom Andrzeja Przewoźnika – Sekretarza Generalnego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Wyjazd zorganizował Ludwik Misiek, który podczas nalotu stracił brata. Jechało wtedy do Komarna 9 osób.

Halina Jezierska przy grobie, w którym spoczywa mama i ciocia
Przez wiele lat pani Halina nie wiedziała, gdzie spoczywa jej ojciec Walenty Dzieweczyński. Na ślad o poległym starszym sierżancie trafił kuzyn pani Haliny. Zadzwonił do niej z informacją  o książce, w której znalazła notatkę o śmierci i miejscu pochówku.

Nieśmiertelniki złamane

Kiedy tylko otrzymała wiadomość o miejscu pochówku ojca, natychmiast pojechała i grób odnalazła na cmentarzu w Kiernozi. I jeździ na grób zawsze, kiedy tylko jest okazja, czyli z Michałem Kaczmarkiem, pleszewskim historykiem, który skupił wokół siebie rodziny ofiar niemieckiego nalotu na pociąg wiozący cywilów.

Halina Jezierska z wnukiem na cmentarzu w Kiernozi przy grobie ojca
Jest też w Pleszewie miejsce, które upamiętnia tragicznie zmarłych 9 września 1939 roku w Komarnie. W pomniku ofiar II wojny światowej na końcu głównej alei cmentarza przy ul. Kaliskiej, znajduje się krzyż i tablica. To przy krzyżu w każdą rocznicę tragedii spotykają się pleszewianie, palą znicze, modlą się i wspominają bliskich.

Na cmentarzu w Pleszewie przy krzyżu z tablicą

Fotorelacja ze spotkania członków rodzin żołnierzy 70 pp przy symbolicznym krzyżu na cmentarzu przy ul. Kaliskiejhttp://wielkopolskie.naszemiasto.pl/artykul/pleszewianie-pamietali-o-swoich-bliskich-ktorzy-zgineli-77,3853334,artgal,t,id,tm.html

Michał Kaczmarek kultywuje pamięć o żołnierzach 70 pułku piechoty i o ich rodzinach. Organizuje we wrześniu wyjazd na groby poległych we Wrześniu 1939 roku, szuka ich grobów, organizuje też wyjazdy do Lwowa i Komarna na grób ofiar nalotu.

Fotorelacja z wyjazdu do Komarna i Lwowa w roku 2016 w tym linku.http://wielkopolskie.naszemiasto.pl/artykul/pleszewianie-pamietali-o-swoich-bliskich-ktorzy-zgineli-77,3853334,artgal,t,id,tm.html

W rodzinach przechowywane są opowieści o tym, co przeżyły matki, babcie. Ja zetknęłam się z tą straszną historią po raz pierwszy w latach 70., kiedy Józef Szóstak opowiadał o tym, jak w Komarnie stracił swoją siostrzyczkę Terenię podczas nalotu. Mówił, że mama trzymała córeczkę za rękę, ale nie zdołała jej uratować.

Wzruszająca jest też historia pani Marcinkowskiej, która pojechała na wschód z pięciorgiem dzieci, straciła czworo. Najmłodsze 1,5 roczne trzymała na rękach. Wróciła do Pleszewa z jedną córką. Pozostałe opłakiwała. Po wojnie urodziła jeszcze jedną córkę. To ona jeździ teraz do Komarna na grób rodzeństwa, które zna tylko ze zdjęć.

Czytaj też:
Flora, po co ty tam jedziesz

Z Pleszewa do Komarna i Berezowicy

 

 


Info Pleszew - Irena Kuczyńska - logo


© 2022 – Info Pleszew – Irena Kuczyńska