Rodzice przywykli do bomb
Marina i Alla – siostry, jedna wdowa z pięcioletnim chłopczykiem Dmytrem, który przedstawiając mi się, podaje rączkę i mówi: Dioma. Druga – to matka czteroletniej Nastii i czternastoletniego Artioma. Jej mąż został na Ukrainie, podobnie jak rodzice obu pań. To oni, w 2014 roku, uciekli pod Kijów z Donieckoj obłasti, gdzie Putin już zaczął wojnę. Teraz wojna przyszła za nimi pod Kijów – mówią córki. Dodają, że „rodzice już się przyzwyczaili do bomb” i powiedzieli, że drugi raz nie będą uciekać. Dawali nawet córkom i wnukom instrukcje, jak się zachowywać, kiedy jest bombardowanie, po tym jak Rosja napadła na Ukrainę.
Spokojny sen, pod obcym niebem
W sobotę odwiedzam w Zawidowicach, Marinę i Allę, razem z Natalią i Jurijem, którzy są w Pleszewie od 3 lat i teraz chcą pomóc swoim rodakom. Znają się, byli sąsiadami, zanim rodzice pań wyjechali z Ługanskoj obłasti pod Kijów. Teraz spotykają się tak daleko od Ojczyzny. Kiedy odwiedziliśmy siostry, Marina i Ałła były już spokojne. Mówią, że to pierwsza, od wybuchu wojny noc, kiedy mogły przytulić swoje dzieci i zasnąć. No i spokojnie się wypłakać.
Mówiłyśmy dzieciom, że jedziemy w Karpaty
Tymczasem siedzimy w kuchni i rozmawiamy. Czternastoletni Artiom, nad wiek rozwinięty, mówi, że w 6. dniu wojny, o godzinie 8.00, kiedy kończyła się godzina policyjna, wyjechali z domu. Na dworzec kijowski wiózł ich tata – samochodem. Po drodze, kiedy na stacji tankował paliwo (trochę), było bombardowanie, trzeba było się chować. Ale jakoś udało im się, po przejechaniu kilku mostów na Dnieprze, dotrzeć do głównego dworca, gdzie już były tłumy uchodźców. Mówiłyśmy dzieciom, że jedziemy w Karpaty, nie chciałyśmy, żeby przeżywały traumę – mówią matki.
Teraz będziemy mieszkać w Polsce
Kiedy podjechał pociąg do Lwowa, skorzystały z wejścia od drugiej strony i mąż wcisnął całą piątkę do wagonu. Pytam o pożegnanie z mężem i ojcem … Mówią, że padali sobie w objęcia kilka razy, kiedy tylko zbliżał się jakiś pociąg. Z pociągu próbowały kontaktować się z rodziną. Rodzice wiedzieli, że wsiadły do pociągu jednak nie wiedzieli, do którego.To z pociągu siostry zadzwoniły do swojej koleżanki – Natalii, z pytaniem, czy Pleszew je przyjmie. Kiedy Artur Kowalski potwierdził, że miejsca są, odetchnęły z ulgą. Powiedziały dzieciom, że zmieniły się plany „teraz będziemy mieszkać w Polsce, bo Rosja napadła na Ukrainę” – mówiły.
Jedna matka z czworgiem dzieci
Na dworcu we Lwowie były tłumy. Artiom mówi, że torował rodzinie drogę, niosąc plecak i dwie walizki. Marina zadzwoniła do „tego pana Artura od kontaktu” w Pleszewie i siostry zaczęły szukać pociągu do Przemyśla.Udało się im wejść do wagonu, który był pełen ludzi, dorośli trzymali na kolanach dzieci.
Alla mówi, że jedna matka podróżowała z czworgiem dzieci do lat trzech. Każde dziecko posadziła komu innemu na kolanach. Trasę ze Lwowa do Przemyśla, pociąg zwykle pokonuje w dwie godziny, ten – pełen uchodźców, jechał 12 godzin ale „wolontariusze przynosili jedzenie i picie”.
Poznali się po tabliczce
W Przemyślu, na stacji kolejowej, uchodźcy czekali na samochód z Pleszewa.
Przywiózł on Olega – który kilka dni temu przyjechał do Pleszewa z Odessy z żoną i synem. Teraz jechał stąd na Ukrainę – walczyć. Z informacji przekazanej przez jego żonę – Julę, wynika, że mąż dotarł już do Odessy.
Więcej: Uchodźcy w Pleszewie, tej podróży nie planowali
Marina mówi, że na dworcu w Przemyślu natychmiast zostali zaopiekowani przez wolontariuszy – mogli odpocząć na łóżkach polowych, posilić się. Pan Łukasz, który po nich przyjechał, miał w rękach tabliczkę z nazwiskiem Mariny. Tak się rozpoznali.
Nastolatek o wojnie
Czternastoletni Artiom mówi, że tam w Kijowie, było niebezpiecznie od pierwszego dnia wojny. Chociaż na początku bombardowali Rosjanie port lotniczy i obiekty wojskowe. Dzieci już nie poszły do szkoły i do przedszkola, pracę mieli tylko ci „na on-line”. Pozamykały się sklepy, otwarte są tylko te z artykułami spożywczymi, ale jedzenia brakuje, bo nikt go nie dowozi. Brakuje leków, ustawiają się kolejki do banków. On z kolegami z klasy ma kontakt na grupie na portalu społecznościowym. Rozjechali się, jedni do Lwowa, inni do Żytomierza czy do Polski. Jego 19 – letni brat walczy w Siewierodoniecku, skąd nie można już wyjechać a syreny wyją przez cały czas.
Nikt nie wierzył, że wybuchnie wojna
Siostry mówią, że nikt nie wierzył, że wybuchnie wojna. „Żyliśmy spokojnie, mieliśmy swój rząd, swoją infrastrukturę a tu ktoś nas najechał”. Mają nadzieję, że w ciągu 2 -3 tygodni wrócą do swojego zniszczonego kraju i będą go odbudowywać. Ale na razie są u nas – a dokładnie w Zawidowicach. W poniedziałek muszą się zmierzyć z rzeczywistością, ale nie wpadają w panikę, żeby – jak mówią, nie podejmować złych decyzji.
Czytaj: Pleszew przyjmuje uchodźców z Ukrainy i pomaga
Dlaczego nikt nie ucieka z Ukrainy do Rosji?
Przez cały czas są w kontakcie ze swoimi w grupie utworzonej w internecie. Podkreślają, że trzeba znać prawdę, bo teraz trwa wojna informacyjna. Swoich znajomych z Rosji, popierających Putina, dzięki propagandzie – pytają, dlaczego jeśli Putin tak nas chce bronić, nikt z Ukrainy nie ucieka do Rosji, tylko wszyscy do Polski?
Czytaj też:Siostry z Broniszewic zawiozły cztery busy darów do Żółkwi