Z panem Adamem rozmawiałam na początku lipca, kiedy wybierał się wraz z synem Wojtkiem do Kazachstanu – kraju położonego częściowo w Europie, w większej części w Azji. Wizy dla Polaków zostały zniesione, więc większych problemów ze zorganizowaniem wycieczki nie było. O czym przekonywał mnie pan Adam.
Umówiliśmy się wtedy, że kiedy wrócą, opowiedzą mi o swojej kazachskiej przygodzie. Po raz drugi na miejsce spotkania wybraliśmy City Cafe, ale tym razem panu Adamowi towarzyszył syn – towarzysz podróży do Kazachstanu i Kirgizji, dokąd też dotarli.
Jeszcze byli pod wrażeniem podróży, w której „wszystko poszło jak z płatka”. Dojechali z Prokopowa autem na lotnisko w Budapeszcie, skąd samolot – wypełniony prawie do ostatniego miejsca, przeniósł ich na południowy wschód.
Po czterech godzinach lotu, o 21.30 czasu miejscowego (wylecieli z Budapesztu o 12.30), wylądowali w Astanie – stolicy Kazachstanu. Na dworze robiło się szaro.
Nasi podróżnicy wsiedli do autobusu nr 12, który ich zawiózł na dworzec kolejowy. Kupili bilety do Karagandy oddalonej o 200 km.
Pierwszą noc na kazachskiej ziemi spędzili więc w pociągu. Karagandę zapamiętają jako duże miasto, z szerokimi ulicami, kawiarenkami , sklepami, marketami, MC Donaldem, trolejbusami i kilkoma dużymi kopalniami.
Pytam o pomnik Lenina. Pan Adam mówi, że nie widział go nigdzie. Za to w Karagandzie był pomnik „wiecznego ognia” upamiętniający ofiary II wojny światowej. Wtedy Kazachstan był jedną z republik radzieckich i Kazachowie musieli walczyć „za Rodiny”.
Pan Adam mówi, a Wojtek potwierdza, że Kazachowie to ludzie otwarci, uprzejmi, pomocni. Właściwie wszędzie można się porozumieć ze starszymi po rosyjsku, z młodszymi po angielsku.
Kiedy jechali z Karagandy autobusem do Szachtińska, gdzie znajduje się muzeum – 9 obóz NKWD – miejsce zsyłek tysięcy ludzi różnych narodowości, w tym na pewno Polaków, zarówno kierowca, jak i sprzedający bilety konduktor byli bardzo uprzejmi.
Pan Adam mówi, że muzeum – obóz, po którym został jeden budynek oraz wieże, wartownie i szubienice, robi wrażenie.
Tego samego dnia wieczorem o 18.30 ruszyli na południe pociągiem do miasta Ałmata oddalonego o 1050 km. Mieli szczęście, kupili ostatnie bilety.
Pociąg TALGO liczył 26 wagonów. Kupiony na imię i nazwisko bilet sprawdzany był elektronicznie, a w pociągu wszystko było firmowe: pasta do zębów, szczoteczka, mydełko, kubek z kawą i herbatą. Umywalka w przedziale, toaleta na korytarzu. I do wagonu „czaj” czyli herbatę.
Podróż trwała 12 godzin, pociąg jechał z prędkością 140 km/godzinę. Zatrzymywał się tylko 5 razy. Trasa wiodła przez step. przy brzegu jeziora Bałchasz. W pociągu klimatyzacja z generatorem w ostatnim wagonie.
Stewardzi w pociągu, widząc pasażerów z biało – czerwonym szalem, mówili: Lewandowski, Błaszczykowski.
Rano, przed Ałmatami, okazało się, że pociąg zmienił kierunek jazdy. Ale oni nie zauważyli, kiedy się to stało.
W samych Ałmatach mieli sporo szczęścia. Na dworcu spotkali inspektor z ministerstwa oświaty. Razem pojechali taksówką do centrum miasta. A było to prawie 25 kilometrów.
Na dworcu w Ałmatach
Dzięki nowej znajomej, załatwili sobie noclegi na cały tydzień w hostelu. Pan Adam wspomina, że przed tą panią, „wszyscy stawali na baczność”. A ona poleciła, żeby im wydano pościel od razu. Przedstawiła ich jako polskich turystów.
W oknie hostelu, z którego był piękny widok na ośnieżone góry, podróżnicy wywiesili pleszewską flagę. Jedną otrzymał na pamiątkę także dyrektor.
Z Ałmatów podróżnicy robili wypady. Wypożyczoną w biurze Azja Tour toyotą land roverem, pojechali 250 km do Szaryńskiego Kanionu, który leży przy granicy z Chinami blisko gór Tienszan.
W drodze do kanionu Szaryńskiego
Kanion Szaryński, Kanion Czaryński (kaz.: Шарын каньоны, Szaryn kanony) – kanion rzeki Szaryn[1], położony w południowo-wschodnim Kazachstanie, blisko gór Tienszan. Długość kanionu wynosi ok. 150 km, wysokość ścian dochodzi do 200 m.[2] Ostańce piaskowcowe oraz zlepieńcowe przypominają Wielki Kanion Kolorado.
Pan Adam mówi, że przy kanionie spotkali wielu turystów nie tylko z Kazachstanu ale też z Rosji, Francji, Holandii, ornitologów z Anglii. Jak widzieli ich biało – czerwony szalik, to natychmiast nawiązywali kontakt.
Przy wyjściu z kanionu spotkali grupę Cyklonautów z Tarnobrzegu, czyli „grupę pozytywnie zakręconych w łańcuch rowerowy”. Wyjechali z Ałmat w kierunku Biszkeku i zamierzali objechać jezioro Issyk – kul.
Cyklonauci z Tarnobrzegu
„Jak nas zobaczyli, byli w szoku. Mieli zamiar wjechać do Chin, ale nie mieli wiz” – podkreśla Adam Włodarczyk.
Inny dzień Włodarczykowie poświęcili na Biszkek w Kirgizji. Z Ałmaty pojechali busem. Podróż trwała 3,5 godziny. Z jednej strony widzieli pastwiska z końmi i baranami, z drugiej pasmo gór Tienszan.
Po wyjściu z busika prosto na bazar w Biszkeku, gdzie jest zupełnie inny świat. Na największym bazarze w Środkowej Azji można kupić wszystko. Wojtek w Biszkeku w Kirgizji
I widać na ulicach ludzi różnych nacji i religii: Kirgizów, Kazachów, Niemców. Wszyscy chodzą w czapkach, które są różne.
Biszkek to miasto blokowisk, meczetów (islam wyznaje 70 % mieszkańców kraju), soborów. Jest tu też Medeo czyli Ośrodek Sportów Zimowych z lodowiskiem i kolejką linową, którą się wjeżdża 2800 m na Szymbulak.
A co zapamiętają z Ałmatów? „Parki, fontanny, muzeum kazachskich instrumentów muzycznych, klomby różane w parku im. Panfiłowa, punkt widokowy z odlewem zespołu The Beatles, mnóstwo dużych samochodów i metro, gdzie każda stacja jest inna: np. stacja Moskwa wyłożona jest czerwonymi płytkami, Bajkonur – srebrno – niebieskimi, Tieatrajnaja – ma łuki w kolorze brązowym. W autobusach można płacić kartą” – wylicza pan Adam.
Metro
Pytam o Polaków, których w Kazachstanie było wielu. Przed rozpadem Związku Radzieckiego mieszkali tu potomkowie Polaków deportowanych z dawnych Kresów przez Stalina w latach 30. XX wieku.
„Byli i poznikali” – mówi Adam Włodarczyk. W zasadzie nie spotkał żadnego Polaka. Ale busik, którym jechali do Biszkeku, prowadził kierowca, który za czasów Związku Radzieckiego służył w wojsku w Legnicy w tej samej jednostce, co pan Adam.
Kiedy opowiadał znajomym, że jedzie do Kazachstanu i to sam z synem, niektórzy znajomi odradzali mu, mówiąc „że ich tam zastrzelą”.
Tymczasem, zdaniem obu panów: Adama i Wojtka – azjatycka wyprawa była bardzo bezpieczna i niezapomniana. Ani razu nie musieli korzystać ze słownika. Wystarczyła znajomość rosyjskiego i niemieckiego wyniesiona ze szkoły. Wojtek komunikował się po angielsku.
Wszyscy ludzie, których spotykali, byli bardzo uprzejmi, życzliwi i otwarci. Wyjazd był niedrogi – w sumie na dwóch wydali 500 euro na dwa tygodnie. Najdroższe były bilety na pociąg – 100 zł za dwa miejsca sypialne.
Na kolacje i śniadania wydawali 18 złotych dziennie. Jedli potrawy miejscowe czyli np. płow – baraninę z ryżem i warzywami. Jedli bagietki z serkiem, z kiełbasą, kupione w markecie. Ceny przystępne – benzyna 1,50 zł (w przeliczeniu), piwo 1,50 zł – 2,00 zł.
Także temperatura sprzyjała. Nie przekraczała 26 stopni Celsjusza. Jeśli chodzi o namiot, nie musieli go rozkładać, zawsze mieli gdzie spać.
Drogę powrotną z Ałmatów do Astany przebyli pociągiem. Jechali 14 godzin 1250 km. Astana to wielkie miasto, pawilony wystawowe po EXPO 2017 i 150 wieżowców. Jak w Dubaju – mówi pan Adam.
Astana Astana
Kiedy miejscowi pytali: Pocziemu Wy prijechali (dlaczego przyjechaliście do nas?), odpowiadał: W Paryżu pod stolikiem może być bomba, a tu u Was bezpiecznie.
Czternastoletni Wojtek przeżył dzięki tacie przygodę życia. Przekonał się, że podróżowanie jest ciekawe i dostępne. Wystarczy trochę kasy, trochę odwagi i dużo fantazji oraz ciekawości świata i otwartości na ludzi.
W samolocie, którym Włodarczykowie wracali do B udapesztu, było wielu Kazachów. Mówili, że lecą zwiedzać Węgry, Czechy, Polskę…
O Kazachstanie czytaj też w tym linku: http://podroze.onet.pl/10-faktow-o-kazachstanie/wfevm4
Zdjęcia z podróży. Foto Wojtek Włodarczyk