Kiedy myślę Ostroróg, widzę Mormin

Irena Kuczyńska17 lutego 201813min
Jezioro Mormin było wielką atrakcją miasteczka Ostroroga. Zazdrościli nam go koledzy z Szamotuł, którzy "nad wodę" przyjeżdżać musieli pociągiem albo autobusem. My z Ostroroga mieliśmy to w zasięgu ręki...
SzOKczoło.jpg

Foto: Galeria Sekcji Fotograficznych SzOK

Do napisania tego posta, zainspirowały mnie zdjęcia  Marka Nowakowskiego, opublikowane ostatnio na profilu Ostroróg na kartach historii.

Kilka dni temu (czerwiec 2019) byłam nad Morminem i zrobiłam sobie kilka zdjęć nad jeziorem. Wróciły wspomnienia.

Moja przygoda  Morminem zaczęła się w połowie lat 50. XX wieku.  Piękne jezioro, z trzech stron otoczone lasem,  było miejscem spacerów przez cały rok. Wychodziło się z domu przy ul. Wronieckiej i godzinę później było się nad wodą

Chociaż  w zimie, kiedy spadł śnieg, trudniej było dojść  do jeziora od krzyżówki przy drodze z Szamotuł do Wronek, bo nikt polnej drogi nie odśnieżał.

Chyba, że się szło ulicą Pniewską, wtedy dochodziło się nawet w zimie do samego brzegu. Można było nawet pospacerować po lodzie, bo zimy były tęgie.

Na drodze do jeziora Mormin od krzyżówki rok 1959

Wiosną wędrowaliśmy nad   Mormin popatrzeć na wodę, pozbierać stokrotki, albo kaczeńce.  Czasem szliśmy ulicą Pniewską, schodziliśmy z szosy i szliśmy wzdłuż strumyka,  który łączy Mormin z Jeziorem Wielkim. Dzisiaj  nikt się tam nie zapuszcza, bo ścieżki zarosły wysoką trawą.

Ale najbardziej cieszył nas Mormin w lecie. W każdą pogodną niedzielę po obiedzie, mama pakowała do dużej torby kanapki i butelki z kompotem i szliśmy nad wodę.

Zabierało się koc, na którym rodzice siedzieli, a dzieciaki w zasadzie z wody nie wychodziły. Czasem tata, który bardzo dobrze pływał, sadzał sobie nas na plecy i “przewoził”. Oczywiście w płytkim miejscu. Uczył też nas pływać.

Kiedy już trochę podrośliśmy, sami z kolegami chodziliśmy nad Mormin. W latach 60. był tam już ratownik – nasz sąsiad Edmund Biedny, który miał do dyspozycji motorówkę, którą jeździł po jeziorze, pilnując ludzi wypływających w głąb jeziora.

Pan Edek czasem brał nas na motorówkę na przejażdżkę. Można  było u niego wypożyczyć kajaki, jeśli oczywiście miało się kartę pływacką. A żyjąc nad jeziorem, raczej pływać się umiało.

W latach 60. pobudowano  nad Morminem kiosk zwany “kogucikiem”, gdzie można było kupić jakieś ciastka i oranżadę. Pamiętam ten kiosk, bo robili go pracownicy stolarni Państwowego Ośrodka Maszynowego, której kierownikiem był  mój tata Michał.  Przy kiosku było też kilka stolików z metalowymi siodełkami.

Pracując przy budowie kiosku, tata sprawował dyskretną opiekę nad naszą gromadką. Ale tak naprawdę za młodsze rodzeństwo odpowiadałam ja. Nie było to uciążliwe, bo w I połowie lat 60. jeszcze dużo ludzi na plaży nie było, wszyscy się znali i było bezpiecznie.

Z  biegiem czasu  pobudowano  nad jeziorem toalety, scenę i miejsce do tańca. Nad Morminem odbywały się zabawy taneczne.  Potem pojawiły się nad jeziorem domki kempingowe.

Nad Mormin przyjeżdżali pociągiem ludzie z Szamotuł. Wysiadali  na stacji w Dobrojewie. Czasem szli nad jezioro z Ostroroga z dworca. A kiedy wprowadzono autobusy, wysiadali  a wieczorem wsiadali do autobusu na krzyżówce w pobliżu drogi nad jezioro.

Wieczorem na plaży zostawaliśmy tylko my z Ostroroga, często do zachodu słońca, które pięknie zachodziło za lasem. Potem wracało się ul. Wroniecką do domu. Samochodów było bardzo mało. Można było iść całą szerokością jezdni.

W czasach mojego dzieciństwa, las i jezioro sąsiadowały z polem państwa Dymków. Przeważnie rosło tu zboże, ziemia była licha. W tym zbożu się przebieraliśmy, po żniwach stały mendele, za którymi można było się schować.

Nie było wtedy schodów do jeziora. Schodziło się po prostu do wody łagodnie “z górki”. Nie było pomostów na jeziorze. Ot, woda, piasek a potem też boje.

Nad wodą grano w piłkę siatkową, niektórzy mieli dmuchane dętki do pływania, ale byli też szczęśliwcy, którzy mieli wielkie dętki od ciągnika. I na nich pływali.

Za Morminem było (i jest) jezioro powstałe po wydobyciu torfu. Można było przejść ścieżką nad to jezioro i sobie je obejść. Kwitły na nim nenufary i lilie wodne. Nad tym jeziorem wypasano krowy, dlatego przejście było wygodne i bezpieczne.

Na górce pomiędzy jeziorami rosły poziomki. W końcu czerwca i na początku lipca zajadaliśmy się nimi. Brało się kubek od picia przynoszony z domu i zbierało się poziomki do kubka.

Koledzy z Szamotuł zazdrościli nam tego jeziora. Oni w Szamotułach nic nie mieli. O basenie jeszcze wtedy nikt nie myślał. Z Szamotuł najbliżej było do Ostroroga nad Mormin albo do Pamiątkowa.

Nad jeziorem odbywały się zabawy latowe.  Sezon zaczynał się 1 maja. Niektórzy próbowali się już kąpać, ale raczej tańczono przy orkiestrze, pito oranżadę, starsi pewnie pili napoje procentowe, ale ja nie pamiętam tego.

Czasem z harcerzami organizowaliśmy tu podchody czy grę terenową. Albo nieobozowe lato, bo było blisko i bezpiecznie.

Mormin to było miejsce spacerów i randek. Ulicą Wroniecką i ulicą Pniewską ciągnęły w kierunku jeziora rodziny, grupki młodzieży i zakochane pary.

Pamiętam jedną noc świętojańską nad jeziorem. Na plaży puszczano wianki z kwiatów na wodę. Do dziś mam w uszach słowa śpiewanej przez uczestników zabawy piosenki: “wiła wianki, rzucała je do falującej wody, wiła wianki, rzucała je do wody”… A kiedy przymknę oczy, widzę  wianki ze świeczkami na wodzie…

Z biegiem czasu poszerzono plażę i miejsce do kąpieli. Na górce, gdzie rosło zboże, powstał plac  zabaw, potem lokal gastronomiczny, parking i boisko sportowe. Czasem w lecie słychać od jeziora  muzykę. To młodzi się bawią. Wyrosło kolejne pokolenie albo i dwa pokolenia.

A ja chowam w sercu obraz jeziora w lesie, w którym w letni dzień tańczą na wodzie promienie słońca, a wieczorem odbijają się  gwiazdy. Kiedy myślę Ostroróg – widzę Mormin…

Zdjęcie z portalu Powiat Szamotulski

Foto czerwiec 2019