Pociągiem, który wyjechał z Pleszewa na wschód, podróżowało ponad 200 cywilów – były to żony i dzieci oficerów 70 pułku piechoty w Pleszewie, który 1 września wyruszył z koszar na wojnę. Pociąg jechał przez Jarocin, Wrześnię, Kutno w kierunku Warszawy, bo musiał przepuszczać pociągi wojskowe. 9 września pociąg zatrzymał się na stacji w Komarnie pod Lwowem, skąd rodziny wojskowych miały być odwiezione w „bezpieczne miejsce”. Tymczasem na wysiadające kobiety z dziećmi poleciały bomby z samolotu Luftwafe.
Kiedy kurz opadł, okazało się, że ponad 100 osób zginęło. Jedna matka straciła czworo dzieci, Halina Jezierska, która podróżowała z mamą i ciocią, straciła je obie w nalocie. Wiadomość o tragedii dotarła do Pleszewa, ale ci, którzy przeżyli, mogli wrócić do domu dopiero na początku 1940 roku, bo Lwów był już pod okupacją sowiecką. W nalocie zginęła też Florentyna Szymankiewicz, o czym opowiedziały mi jej siostrzenice: Flora, po co ty tam jedziesz?
Opowiedziała mi smutną historię swojej rodziny – Ponad 100 pleszewian zginęło w nalocie dywanowym na stacji w Komarnie 9 września 1939 roku
Ofiary pochowano na miejscowym cmentarzu, tymi, którzy przeżyli, zaopiekowali się miejscowi. W Komarnie na cmentarzu jest grób upamiętniający ofiary nalotu. Pleszewianie – zwłaszcza bliscy ofiar, bywali w Komarnie na cmentarzu niejeden raz. Krzyż i tablica znajdują się też na cmentarzu w Pleszewie. To tam, zawsze 9 września rodziny ofiar nalotu zapalają znicze. Skupia ich wokół siebie historyk – badacz dziejów 70 pułku piechoty w Pleszewie Michał Kaczmarek. To on organizował wyjazdy do Komarna na grób. TUTAJ