Weronika Stenclik pracuje w pleszewskim kinie od 36 lat. Trudno sobie wyobrazić „Hel” bez pani Werki. To nie tylko kasjerka i bileterka ale też dobry duch tego miejsca.
Kiedy w 1982 roku dostała pracę w kinie „Hel’, należało ono do Okręgowego Przedsiębiorstwa Rozpowszechniania Filmów w Poznaniu, a kierownikiem był Jan Mitman. Na początku pani Werka wpuszczała widzów na widownię, siedziała tam podczas projekcji filmu a potem jeszcze sprzątała.
W latach 80. w kinie „Hel” pracowało 10 osób. Było aż czterech kinooperatorów: Czesław Kosmalski, Ireneusz Wróblewski, Roman Dolata, Zbigniew Gawroński. W kasie siedziała Barbara Gawrońska, sprawdzaniem biletów zajmowała się też Jadwiga Jańczak.
Budynek, w którym znajduje się kino "Hel", w dwudziestoleciu międzywojennym był Bursą Kurkowego Bractwa Strzeleckiego. W czasach pruskich był tam elegancki Hotel "Viktoria". Na pocztówce z 1910 roku widać salę balową owego hotelu. Zdjęcia z albumu "Wędrówki po Pleszewie" Być może mieściła się tam, gdzie teraz jest kino "Hel"? W drugiej części budynku mieści się teraz Zespół Szkół Usługowo - Gospodarczych. Kino sąsiaduje z gmachem Liceum Ogólnokształcącego, który zbudowano w latach 1910 - 1912 i z budynkiem Muzeum Regionalnego - zbudowanym w roku 1840 na zajazd pocztowy. Ale historia budynku, w którym teraz jest kino, może być wdzięcznym tematem na kolejny artykuł.
Aktualnie w kinie zatrudnione są trzy osoby i to nawet nie na etacie. Krzysztof Szoser i Jacek Kościanowski to operatorzy, którzy pracują na zmianę a pani Weronika sprzedaje bilety. Zawsze siedzi w kinie tak długo, dopóki ostatnia osoba nie wyjdzie.
Wychodzi razem z Krzysztofem albo Jackiem. „Nie zostawię przecież chłopaka samego w całym kinie” – podkreśla pleszewianka. Czuje się za Krzysia i Jacka trochę odpowiedzialna.
Z Jackiem mają nawet wspólną rocznicę – on się urodził w 1982 roku, dokładnie wtedy, kiedy pani Weronika rozpoczynała swoją przygodę z kinem „Hel”. Lepszych współpracowników- jak mówi – nie mogłaby sobie wymarzyć. A oni bez pani Werki kina „Hel” sobie nie wyobrażają.
Teraz razem oswajają nowoczesny system sprzedaży biletów. Od 1 kwietnia nie oddziera się już kuponu od papierowego biletu. Bilet jest sprzedawany za pomocą kliknięcia myszką, a sprawdzany, przy wejściu na widownię, za pomocą czytnika.
Jacek i czytnik do biletów
Jacek Kościanowski demonstruje bilet i czytnik
I pani Weronika nadąża za wszystkimi nowinkami… Ale z sentymentem wspomina początki swojej pracy w kinie, kiedy po taśmy filmowe trzeba było jeździć na dworzec ciuchci w Pleszewie, a czasem aż do Kowalewa.
Jedno koło taśmy wystarczało na 20 minut. Na jeden film składało się kilka taśm. Zadaniem operatorów było sprawdzenie taśm, „przekręcenie” ich przez specjalne wałki i potem wyświetlanie filmu.
Zdarzało się, że taśma się rwała, widownia tupała, a operator musiał ją pokleić i puszczać film dalej. Projekcję każdego filmu poprzedzała Polska Kronika Filmowa, w której były krajowe wydarzenia w pigułce. PKF była przyklejona do filmu i wyświetlano ją obowiązkowo.
Podczas seansów pani Weronika zasiadała na widowni i pilnowała, żeby widzowie nie niszczyli siedzeń, żeby nie rozrabiali. Zdarzało się, że chodziła z latarką i oświetlała takiego rozrabiającego widza. Zdarzały się sytuacje, że do kina przychodziły osoby podpite, bywało, że wnoszono alkohol. Kierownik Jan Mitman wymagał, żeby jedna bileterka zawsze była obecna na widowni.
I panie siedziały. Niektóre filmy pani Weronika oglądała kilka razy, bo było kilka seansów. Zadaniem bileterki na widowni było też monitorowanie „czy głos jest dobry, czy nie trzeba podgłośnić, czy wyciszyć”.
Bo operator nie opuszczał pomieszczenia projektorni. Przez cały czas pilnował, żeby taśma szła równo i się nie rwała. Kiedy coś było nie tak, bileterka wysyłała do projektorni sygnały. Używała dzwonka, który był słyszany przez operatorów. Dwa dźwięki oznaczały „ciszej”, jeden „głośniej”. Czasem operator słyszał, jak widownia daje mu znaki tupaniem. Kleił taśmy i film leciał dalej.
Żeby sobie wyobrazić, jak pracowało kino „Hel” w latach 80., kiedy pani Weronika przyszła do pracy, wystarczy wspiąć się po schodkach do pomieszczenia, gdzie pracują operatorzy.
Stoją tam jeszcze aparaty projekcyjne z tych czasów. Jeden z nich, najmłodszy ze starej generacji aparatów epoki przed cyfryzacją, udało się nawet Krzysztofowi i Jackowi uruchomić.
Ten projektor udało się uruchomić Projektory z czasów, kiedy cyfryzacja kina nikomu się nie śniła
Jest w projektorni wielka szpula do przewijania taśm, są szafki, w których przechowywano taśmy. I przy tym wszystkim komputer, który przesyła na ekran obraz tym samym okienkiem, którym kiedyś szedł obraz z przewijającej się taśmy.
Jacek demonstruje stare szpule
Jacek Kościanowski mówi, że teraz operator może „puszczać film” za pomocą aplikacji w smartfonie. Nie musi nawet chodzić do projektorni, gdzie stoi laptop z oprogramowaniem. Nie musi też jeździć na dworzec po taśmy, bo zamówione filmy kurier przywozi prosto do kina.
Teraz cała magia kina mieści się w małym laptopie a nawet w smartfonie z aplikacją
„Idzie taki postęp, że czasem człowiek się boi, że przestanie nadążać” – mówi pani Weronika. Z kinem „Hel” jest związana od 36 lat. Pracuje tu z małymi przerwami. Kiedy krótko kino było prywatne, została oddelegowana do wypożyczalni kaset i obsługi bilarda w Domu Kultury. Potem trochę pracowała w totolotku.
Ale odkąd kino połączyło się z Domem Kultury, pani Weronika już go nie opuściła. Chociaż teraz w ogóle już filmów nie ogląda. Nie opuszcza pomieszczenia kasy, bo ktoś może przyjść po bilet i co będzie, jak zastanie zamknięte okienko?
Pani Weronika sprzedaje bilety
Pleszewianie kochają swoje kino. Chodzili do niego chętnie w latach 80. a teraz, po cyfryzacji, do swojego „Helu” wrócili i jest tych pleszewskich kinomanów coraz więcej. W 2017 roku 103 filmy obejrzało 23 319 widzów. Pani Weronika wszystkie te bilety osobiście sprzedała. Seansów było 561. Najchętniej pleszewianie szli na „Listy do M”.
Jeśli chodzi o perspektywę 36 lat, to zdaniem kultowej bileterki – największym powodzeniem cieszyło się „Wejście smoka”, kiedy po bilety ustawiały się kolejki „aż do muzeum”.
Zdarzało się, że stali widzowie bywali niezadowoleni, że nie mogą dostać biletu bez kolejki. „Mówili, pani Werko, przecież pani nas zna, czy nie da się załatwić biletów, ale musieli stać w kolejce” – mówi Weronika Stenclik.
Pleszewianie lubią polskie filmy i na nie chodzą chętnie. „Nad Niemnem”, Trylogia, „Chłopi”, a teraz „Listy do M”. Polskie filmy i romantyczne komedie przyciągają do kina tłumy. W 2017 roku na 103 filmy, 22 były produkcji polskiej.
Pani Weronika mówi, że są stali bywalcy, mają nawet swoje ulubione miejsca. Ale są i tacy, którzy przychodzą tu po raz pierwszy i nie bardzo wiedzą, co zrobić z biletem.
Jeśli dawno nie byliście w pleszewskim kinie, to zdziwicie się, widząc w kasie nad głową pani Weroniki monitor, z zaznaczonymi miejscami. Te czerwone są sprzedane, żółte są zarezerwowane (albo ktoś zadzwonił i zamówił albo bilet jest kupiony przez internet – ta opcja jeszcze nie jest uruchomiona) a miejsca zielone są wolne.
Krzeseł dostawiać nie wolno. Ile miejsc, tyle biletów. Ale teraz grać trzeba film nawet dla dwuosobowej widowni. Kiedyś tych osób musiało być więcej.
Kiedy pani Weronika zaczynała karierę bileterki, bilety papierowe oddzierało się z rolki, która miała 1000 biletów. Potem były bilety papierowe – kolorowe, pakowane po 100 sztuk, które trzeba było opisać i opieczętować. Teraz, wystarczy kliknąć i bilet z kodem kreskowym sam wyskakuje – tłumaczy pani Weronika.
Nie wyobraża sobie życia bez pracy w kinie „Hel”, chociaż spędza tu całe weekendy od piątku do wtorku od 16.00 do 21.00 a czasem i dłużej, A pleszewianie nie wyobrażają sobie kina „Hel” bez pani Werki.
O modernizacji kina „Hel” można przeczytać w tym linku:https://irenakuczynska.pl/remont-kina-hel/
Więcej o zmianach w kinie w tym linkuhttp://www.rc.fm/news/pleszew-kinorewolucje.html