Stworzenie na portalu społecznościowym grupy Absolwenci pleszewskiego Staszica spowodowało wzrost zainteresowania szkołą, która przygotowuje się do setnych urodzin. Szczegóły Zjazdu Absolwentów I Liceum im. St. Staszica w Pleszewie TUTAJ.
To nie jest zwyczajny mundurek
Absolwenci Staszka zaglądają do albumów, przeszukują przepastne szuflady i wydobywają z nich zdjęcia, stare świadectwa, tarcze szkolne, dokumenty, gazetki szkolne, które redagowali. Maria Marzena Dąbkiewicz wyjęła z szafy szkolny mundurek, który po raz ostatni miała na sobie w kwietniu 1978 roku. Nie wyrzuciła go, tak jak to zrobiła większość kolegów z klasy. Dlaczego? Bo to nie jest zwyczajny mundurek. Kilka dni temu trafił do szkoły, jako eksponat na wystawę organizowaną na okoliczność czerwcowego zjazdu. Po imprezie Marzena go odbierze.
Mundurek pełen wspomnień
Jest to mundurek pełen wspomnień o kolegach, którzy zostawili na nim swoje autografy ale też refleksji o latach nauki w pleszewskim liceum 1974 – 1978. I tymi wspomnieniami, Marzena zd. Spychaj, ze mną się dzieli. I budzi też moje wspomnienia. Kiedy ona przyszła do szkoły, ja od dwóch lat byłam nauczycielką w Staszku, chociaż jej klasy akurat nie uczyłam. Ale znało się wszystkich uczniów z widzenia, chociażby z apeli, które odbywały się co tydzień na korytarzu przy pokoju nauczycielskim a uczniowie stali klasami na schodach i na korytarzu.
Mundurek w kolorze musztardy
Wszyscy byli w mundurkach. Wprowadzono je w roku 1976. Pamiętam i moja rozmówczyni to potwierdza, że klasy mogły sobie wybrać kolor i fason mundurka. Oni postawili na strój w kolorze musztardowym. Marzena mówi, że tylko kolega Sławek nosił mundurek czarny, ale „on lubił się odróżniać”. A wyglądał jak kapo. Tak przynajmniej uważał profesor od fizyki. Mundurki nie były specjalnie szanowane. Noszono je w torbie razem z książkami, zeszytami, śniadaniem, strojem na wychowanie fizyczne. Zakładano je dopiero w szkole przed lekcjami. Dlatego były wymięte i nieświeże. Marzena podkreśla, że „tylko Alina miała zawsze mundurek wyprasowany”.
Siostra się dobrze uczyła, ty nic nie robisz
Pytam Marzenę, jak wspomina lata nauki w szkole przy Poznańskiej 38. I płynie opowieść o pani wychowawczyni Urszuli Wieruszewskiej, która w 1974 roku rozpoczęła pracę w liceum i była w szkole nowa, tak jak jej wychowankowie. Uczyła ich plastyki, najpierw w sali na Olimpie a za rok w nowej sali na I piętrze. O polonistce prof. Klotyldzie Dixowej, która wypominała Marzenie „siostra się uczyła, brat się uczył a ty nic nie robisz”. I to były te minusy rodzinnego chodzenia do szkoły. Marzena była trzecia z kolei. Wcześniej był w liceum brat Grzegorz, siostra Henryka, a po niej przyszedł jeszcze do Staszka najmłodszy ze Spychajów – Przemysław.
Fajny profesor od biologii
Na szczęście, nie wszyscy porównywali Marzenę ze starszym rodzeństwem. Bardzo ciepło wspomina ona biologa prof. Tadeusza Kończaka. Kiedyś poszedł z nami sprzątać Planty w czynie społecznym. Pracownicy komunalki mieli nam dostarczyć narzędzia. A profesor wyprowadził nas w miejsce odległe od wydeptanych ścieżek i z figlarnym uśmiechem powiedział: a teraz niech nas szukają. Oczywiście nikt nas nie znalazł – wspomina moja rozmówczyni.
Genialna matematyczka
Uważa, że byli klasą wyjątkowo wredną. Robiliśmy takie numery w szkole, że teraz na samą myśl, człowiek się wstydzi. Uciekaliśmy z lekcji, oczywiście nie wszystkim nauczycielom, tylko tym, którzy nie umieli nas zdyscyplinować – podkreśla Marzena. Umiała klasę trzymać w ryzach matematyczka prof. Maria Łysek. I była bardzo lubiana. Dobrze ją wspominam, nigdy się nie denerwowała, nie krzyczała, nawet kiedy w III liceum, ktoś nie umiał dodać ułamków 0,5 + 0,5. Nie zwracała też uwagi, tym, którzy nie słuchali na lekcji. Ale nazajutrz zrobiła z tego kartkówkę. Od tej pory wszyscy słuchali. Była genialną matematyczką – podkreśla Marzena.
Fizyk z poczuciem humoru
Niestety, Maria Łysek wyprowadziła się do Wrocławia kiedy przeszli do maturalnej klasy. I przestało być miło. Następca uczył słabo. Ale Marzena, jak mówi, była mistrzynią w ściąganiu… Z takich szkolnych figli, absolwentka Staszka wspomina ten z lekcji fizyki. Jeden z kolegów na czas pytania wszedł pod ławkę i tam przesiedział cała lekcję. Ale trzeba było jakoś opuścić salę, zwłaszcza, że prof. Łukaszewicz zamykał gabinet na klucz. Wyszedł więc spod ławki, ukłonił się fizykowi grzecznie, mówiąc „do widzenia”. W klasie IV opowiedzieliśmy o tym (i o innych figlach) profesorowi. Cieszył się razem z nami – ciągnie swoją opowieść Marzena.
Nauczycielka jak maglownica
Gdyby jej mundurek umiał mówić, na pewno opowiedziałby sytuację z podłożeniem sprawdzianu do torebki polonistce prof. Marii Szymańskiej. Jeden z kolegów otworzył ją i podrzucił tam sprawdzian ucznia, któremu groziła dwójka. I nigdy się to nie wydało.Także inną sytuację by opowiedział. O nauczycielce, która tak długo maglowała ucznia przy tablicy, aż nie złapała go na jakimś błędzie. Dopiero wtedy pozwalała mu usiąść. Marzena nazwiska nie podaje, mówi, że koledzy z jej rocznika będą wiedzieli, o kogo chodzi.
Czytanka na pamięć za karę
Nie ukrywa nazwiska rusycystki prof. Danuty Chorodeńskiej. W klasie I podobno powiedziała: „ja Was może rosyjskiego nie nauczę, ale na pewno was wychowam”.
I zaczęło się. Jeśli ktoś zaczął się pakować zanim wyszła z klasy, dostawał za karę do wyuczenia na pamięć czytankę – wspomina moja rozmówczyni. Dzięki temu – jak mówi, była tak dobrze przygotowana do egzaminu wstępnego na uniwersytet. I nie tylko. Kiedy w zeszłym roku była z bratem i bratową w Rosji – na Syberii, dokąd byli deportowani w czasie wojny jej dziadkowie z rodziną, nie miała problemów z komunikacją. W Moskwie, Tomsku i Irkucku znajomość rosyjskiego bardzo się przydała.
Gimnastyka na korytarzach
O czym jeszcze by opowiedział mundurek? Oczywiście o lekcjach wychowania fizycznego, które odbywały się na korytarzach szkolnych. Trzeba było ćwiczyć i biegać cichutko, żeby nie przeszkadzać tym, którzy mieli lekcje w klasach. Moja rozmówczyni pamięta też harcerstwo i obozy oraz zimowiska, zwłaszcza te z młodzieżą polonijną z Francji. Znajomości tam zawarte przetrwały do dziś.
Mundurek robi furorę na zjazdach
A co z Waszą klasą? Spotykacie się? Pierwszy las po trzydziestu latach od matury w 2008 roku. Ustawiliśmy się do zdjęcia na schodach szkoły, tak samo jak po maturze. Zabrałam wtedy ze sobą mundurek. Robił furorę, wszyscy szukali swoich wpisów – wspomina Marzena. Rok temu znów się spotkali na 40 – leciu matury. I znów były wspomnienia, pogaduchy, śmiech i łzy. I dużo dobrej energii.Z koleżankami mieszkającymi w Pleszewie Marzena spotyka się często. Mówi, że wspierają się w trudnych chwilach. Szkolne przyjaźnie przetrwały.
… i wyciska łzy
Wracając do mundurka. Kiedy zaniosła go do szkoły, wzbudziła sensację. I jeszcze te wpisy… Marzena mówi, że kiedy patrzy na wpisy poczynione przez kolegów 41 lat temu, czyta je ze wzruszeniem i każdy z nich staje jej przed oczyma. Zwłaszcza ci, którzy odeszli na zawsze. Snując opowieść o latach spędzonych w szkole, do której inspiracją stał się mundurek, moja rozmówczyni wzrusza się, oczy jej błyszczą.
Widzę ich w tych mundurkach…
A ja na chwilę przymykam swoje oczy i widzę ją w tym mundurku, jak zaaferowana czymś, wędruje po szkolnych korytarzach z Wiesią, Marysią, Grażyną, Ewą… Koło nich kręci się Jasiu, Zenek, Waldek z gitarą, Sławek. Może przygotowują jakieś występy?