Zaraz po przekroczeniu progu, rzucają mi się w oczy rzeźby i płaskorzeźby. A jedna nawet na mnie patrzy ze ściany.
Galeria sztuki w mieszkaniu
Dalej jest jeszcze ciekawiej. Wszystkie ściany w salonie zdobią wykute w miedzianej blasze czekanki. Tak Henryk Galon nazywa swoje rękodzieła, o których za chwilę napiszę więcej i dokładniej. Oprócz czekanek są też obrazy autorstwa Magdaleny – córki pana Henryka. W rogach pokoju lampy – też je sam zrobiłem – podkreśla gospodarz tego niezwykłego mieszkania.
Galeria na schodach
Zanim usiądziemy, żeby porozmawiać o pasjach pleszewianina, podglądam klatkę schodową, która prowadzi na poddasze. Po obu stronach – prace gospodarza – czekanki z blachy i rzeźby oraz płaskorzeźby z drewna. No to się wspinamy i podziwiamy, a właściwie to ja podziwiam a Henryk opowiada. Takiej niezwykłej galerii jeszcze nie zwiedzałam.
Rzeźby i blachy z historią
Z poddasza prowadzą kolejne schody, na których stoją rzeźby. Wygląda to niesamowicie. Chociaż schody są ślepe i służą do eksponowania rzeźb. Artysta, nie waham się użyć tego słowa, o każdej opowiada.
Z każdą pracą łączy się jakieś wydarzenie z życia. Na sztaludze stoi obraz namalowany przez Magdalenę. Jak kolorowy kwiat pomiędzy brązowymi i beżowymi rzeźbami i czekankami.
Salon kominkowy
Oszklone drzwi prowadzą do pokoju kominkowego. Naprawdę jest tu kominek, w którym można palić. Na nim stoi wyrzeźbiony strażnik. W pokoju jest stara drewniana szafoniera, fotel, okrągły stolik, tapczan. A za kominkiem – biblioteka i miejsce do pracy. Uroku poddaszu dodają belki… Na podłodze dywanik – Henryk mówi, że tkali go razem z Magdaleną.
Poddasze z duszą
Nie chce się stąd wychodzić. Chciałoby się usiąść w czerwonym fotelu, sięgnąć po którąś ze starych książek w bibliotece i pogrążyć się w lekturze albo w zadumie. Okienka poddasza wychodzą na ulicę Poznańską, ale jest tu cicho. Trochę skrzypi podłoga ale znaczy to, że stary dom żyje.
Wywalczona własność
Po wywalczeniu mieszkania, które opuścili poprzedni lokatorzy, trzeba było w pomieszczeniach wszystko naprawiać i remontować. Wiele z tych tych prac gospodarz wykonywał sam. Nauczył mnie pracy dziadek Wawrzyniec Walkowiak, który był kołodziejem. Trwało to prawie 6 lat – podkreśla Henryk Galon. I już na dole przy herbatce opowie mi historię rodzinnej nieruchomości.
Był jeszcze jeden dom
Po ślubie w 1966 roku zamieszkali z żoną w małym domku po jej rodzicach Pinieckich w ogrodzie przy ul. Poznańskiej 35. Stał on mniej więcej tu, gdzie dzisiaj znajdują się garaże przy ul. Modrzewskiego – blisko tego przejścia do domu, w którym teraz mieszka – od ul. Poznańskiej.
Teraz są garaże
Kiedyś, jeszcze po wojnie, od domów przy Poznańskiej, do samego Spomaszu ciągnęły się ogrody. Stopniowo je „obcinano”, częściowo wykupywano od właścicieli. Budowano bloki – tak w latach 70. powstało osiedle Reja z blokiem Modrzewskiego. Ale kolejne grunty były potrzebne pod garaże. Między innymi pod ich domkiem i ogródkiem. Henryk Galon do dziś pamięta, jak niszczono sad i rozbierano domek.
20 lat w bloku i powrót na swoje
Na szczęście udało się załatwić mieszkanie w bloku przy Reja (wtedy PPR-u) pod 6. na trzecim piętrze. Po 20 latach Galonowie wywalczyli prawo do mieszkania w głównym domu, który należał do rodziny żony pana Henryka od 1924 roku. To tam, przy Poznańskiej 45, w dużej starej kamienicy, na pięterku znajduje się mieszkanie pełne rzeźb, obrazów, czekanek.
Klepanki czy czekanki?
No właśnie, Henryk tak nazywa te swoje obrazy w metalu. Mówi, że nazwę zapożyczył z książki o gruzińskiej sztuce, gdzie zafascynowały go „wyklepane blachy” . Zaczął kuć/klepać około 2000 roku, kiedy już był na emeryturze i miał więcej czasu. Bo rzeźbił w drewnie lipowym wcześniej, już w latach 90. najchętniej na działce, bo wtedy jeszcze mieszkał w bloku. Były to hinduskie figurki kopiowane ze zdjęć.
Twarze chilijskich kobiet
Jeśli chodzi o czekanki, to pierwsze były trzy twarze chilijskich kobiet prześladowanych za Pinotcheta. Umieszczone na starej desce, wiszą w salonie. Kolejne były twarze Azteków i Inków. Aktualnie kuje czekankę dla córki Magdaleny – jest to tarcza Wikingów.
Blacha przycięta i wyżarzona
Miałam więc okazję przyjrzeć się pracy artysty. Blacha grubości 0,5 mm już była przycięta i wyżarzona nad palnikiem gazowym. Chodzi o to, żeby ją zmiękczyć – tłumaczy Henryk Galon i pokazuje mi młotki, młoteczki, maleńki przecinak, kulę kominiarską, którą podkłada, kiedy musi mieć twarde podłoże i uszyty z cholewek od kozaków woreczek napełniony piaskiem. Używa go, kiedy potrzebuje miękkiego podłoża.
Czas kucia
Na wyżarzoną blachę, przekalkował wzór tarczy Wikingów i młoteczkami kuje. Uderzenie młotkiem powoduje, że blacha twardnieje. Jeśli mistrz chce coś poprawić, musi blachę żarzyć na nowo. Warsztat – w lecie jest w garażu (ze względu na hałas od uderzenia młotka) w zimie mieści się w kuchni – nad stołem wisi duży obraz namalowany przez córkę. Na półce stoją trzy czarne rzeźbione diabełki z rozwichrzonymi czuprynami, szczerząc zęby. Między drzwiami od szafek – rzeźbione figury dziewcząt.
Trzy czekanki poszły w świat
W sumie Henryk Galon wykuł 40 blach – jak mówi, tylko dla siebie. Zaledwie trzy poszły w świat. Pewnie wśród nich jest czekanka, którą dostałam w prezencie od artysty. Przedstawia herb Nałęcz, którym pieczętowali się Ostrorogowie – właściciele mojego miasteczka. Artysta wykonał ją rok temu, kiedy odkryłam jego pasję i zaczęliśmy się umawiać na spotkanie, które miało zaowocować postem na blogu. Plany udało się zrealizować kilka dni temu.
Galeria zdjęć