
Masz 45 lat, nie dasz rady
Zaczęło się na początku lat 2000. od spotkania z koleżankami z liceum, na którym jedna z nich zaczęła opowiadać o swoim pielgrzymowaniu na Jasną Górę. Ja jej pozazdrościłam i postanowiłam, że też spróbuję – wspomina pleszewianka. Do decyzji o pielgrzymce dojrzała w 2007 roku, kiedy rodzinę dotknęły nieszczęścia. Najpierw, w 2005 roku, zmarł ojciec Elżbiety, chory na nowotwór. Wkrótce nowotwór zdiagnozowali lekarze u jej brata. Choroba postępowała. Nadzieje na wyzdrowienie malały. Wtedy postanowiłam w intencji brata iść na pielgrzymkę do Częstochowy. Prosić o cud uzdrowienia a jeśli wola Boża będzie inna, to o zmniejszenie cierpień – wspomina Elżbieta Kwiecińska. I dodaje, że wsparcia w bliskich nie miała. Masz 45 lat, nie dasz rady, zrobisz sobie krzywdę – mówiła mama. Także mąż nie był przekonany. Jednak ona czuła, że pielgrzymka uspokoi jej serce i przygotuje na przyjęcie tego, co los jej przyniesie.

Boże, co ja tu robię!
Doskonale pamięta sierpniowy poranek w kościele Matki Boskiej Częstochowskiej, gdzie po mszy św. o godzinie 7.00, pielgrzymi wyruszali na szlak. Czuła się samotna. Myślałam sobie, Boże, co ja tu robię? Ale kiedy przy formowaniu czwórek zauważyła przed kościołem Mariolkę Kurzawińską, tę samą, która kilka lat temu posiała w jej głowie myśl o pielgrzymowaniu, ucieszyła się. Koleżanka miała doświadczenie, znajomych, znała trasę. Etap z Pleszewa do Ostrowa Wlkp. liczy około 40 km – jest najdłuższy. Tego dnia Elżbieta jeszcze miała wrócić do domu do Pleszewa na nocleg aby nazajutrz wyruszyć na szlak.
Czy masz bąbelki?
Miała szczęście, bo nie musiała starać się o dach nad głową; koleżanka brała ją na noclegi do swoich zaprzyjaźnionych rodzin. Dbała też o jej dobrostan, pytała „czy ma bąbelki?”, oglądała każdego dnia nogi, zresztą nie tylko jej, ale też pozostałych pielgrzymów. Jako pielęgniarka i doświadczona pątniczka, wiedziała, że nogi są najważniejsze. Tymczasem one Elżbietę niosły same. Nie miała bąbelków i „szła sobie jak na spacer do parku”.
Dwa światy
Pierwszy raz serce jej zabiło, kiedy zobaczyła z daleka jasnogórską wieżę. Potem już na jasnogórskich błoniach była bardzo szczęśliwa. Ich zielona grupa wchodziła na Jasną Górę w ciszy, co bardzo przemówiło do serca pleszewianki. Do godziny 3.00 w nocy czuwali przed obrazem Czarnej Madonny. Potem autokarem wrócili do domu. A ja się czułam tak, jak by mi skrzydła wyrosły – wspomina Elżbieta i oczy jej się śmieją. Czas spędzony na pielgrzymce jest niezwykły – my idziemy jedną stroną drogi, drugą jadą samochody – to są dwa różne światy. W tej Pleszewsko – Jarocińskiej Pielgrzymce szło 350 osób.

500 km w nogach
Na Jasną Górę wędrowała do roku 2019 – co jest oznaczone na pielgrzymim krzyżu, który zawsze zabiera ze sobą. Dwukrotnie w latach 2007 – 2019 oprócz pielgrzymek do Częstochowy, odbyła jeszcze inne pielgrzymki – w 2018 przewędrowała z Suwalską Pieszą Pielgrzymką trasę z Suwałk do Wilna do Ostrej Bramy, zaś rok później uczestniczyła w Rzeszowskiej Pieszej Pielgrzymce do Lwowa. Wtedy miałam w nogach około 500 km – wspomina pątniczka.

Z miednicą do Wilna
W 2018 było Wilno. Pojechali wtedy ośmioosobową grupą z Pleszewa do Suwałk, skąd wyruszyli na 10 – dniowy szlak pątniczy do Wilna. Podczas gdy na trasie z Pleszewa do Częstochowy noclegi wypadają w prywatnych kwaterach, na tej pielgrzymce, w której uczestniczyło ponad 800 osób, trzeba było mieć swój namiot ale też miednicę do mycia i jak nie było krzaczków, tak kombinować, żeby w tłumie jakoś się umyć. Pleszewianka pamięta, że niektórzy mieli w bagażu osłonki, które zapewniały im intymność na czas ablucji. Oczywiście bagaże jechały samochodem.
Poczęstunek przy drodze
Do granicy, jedzeniem na trasie, częstowali ich Polacy, czasem trzeba było coś dokupić. Po przekroczeniu granicy polsko – litewskiej mieszkańcy wiosek częstowali jedzeniem. Czekali na pielgrzymów w miejscowościach, gdzie żyli Polacy. Tam, wzdłuż drogi, ustawiono stoły pokryte białymi obrusami, na których stały talerze z kanapkami, owocami, słodyczami. Stały przy nich starsze panie w chusteczkach na głowie, niektóre w ludowych strojach, były szczęśliwe, że przyjmują pielgrzymów z Polski. Jedna z pątniczek, która uczestniczyła w pielgrzymce kolejny raz, mówiła, że niektórzy zadłużali się w banku, aby godnie przyjąć pielgrzymów.
Gryka, jak śnieg biała
Elżbieta ze wzruszeniem wspomina kobierce z kwiatów usypane wzdłuż drogi, przez którą szli pielgrzymi. Mówi, że na widok pielgrzymów z krzyżem, ludzie się zatrzymywali, zdejmowali czapki, niektórzy się żegnali, podchodzili i całowali krzyż. Tak było nie tylko na trasie ale też w Wilnie. Pleszewianka mówi, że dopiero tutaj zrozumiała przesłanie Adama Mickiewicza z Inwokacji „Pana Tadeusza” – „Litwo, Ojczyzno moja… gdzie gryka jak śnieg biała…”

Nocleg w kościele
Po drodze pielgrzymi mijali wioski z kościołami. W jednym z nich trzeba było spać, na podłodze, na swoich karimatach i w śpiworach, jeden przy drugim. Przez 3 dni lał deszcz i ci, którzy spali pod namiotami, przemokli tak jak ich namioty. W Litwie zatrzymywali się przy szkołach ale 800 osób mała wioska nie byłaby w stanie przenocować. Stąd namioty a przy ulewie podłoga w drewnianym kościele. Dwa razy pątniczki spały w kościele na podłodze. Trzy dni szły w ulewnym deszczu.
We Wilnie o Lwowie
Samo wejście do Wilna – jak mówi Elżbieta – było wzruszające – mieszkańcy stali przy ulicach i witali, pozdrawiali. Pod Ostrą Bramą pielgrzymka się zakończyła mszą świętą. Ale pleszewska grupa zatrzymała się jeszcze na 3 dni na zwiedzanie miasta i okolic m.in. Troków. Spali u miejscowych. Kiedy przemieszczali się po Wilnie miejskimi autobusami, nie wymagano od nich biletów – pielgrzymkowe identyfikatory wystarczyły. Wracali do Warszawy pociągiem – pełni wrażeń. I to podczas pielgrzymki do Wilna pleszewianka dowiedziała się o pielgrzymce do Lwowa.
Z paszportem
Rok później Elżbieta Kwiecińska znów odbyła dwie pielgrzymki, jedną na Jasną Górę, drugą z Rzeszowa do Lwowa. Na miejsce zbiórki pleszewianki dotarły dzień przed wyjściem na trasę. Rano, po mszy św. wyruszyły na trasę. Na przejściu granicznym w Rawie Ruskiej pogranicznicy sprawdzali paszporty, Przeglądane były też bagaże, które towarzyszyły pielgrzymom. Zupełnie inaczej było rok wcześniej na granicy polsko – litewskiej. Tam ich nikt nie sprawdzał. A miejscowi witali na granicy Polaków bukietem słoneczników i chlebem. Chociaż także tu odnoszono się do pielgrzymów z szacunkiem – wspomina pleszewianka.
Promem przez Bug
Grupa pielgrzymów liczyła około 100 osób. Wędrówka trwała 7 dni. Trasa wiodła przez ukraińskie wioski. Bug przepłynęli promem a krzyż zanurzyli w granicznej rzece. Nocowali u polskich rodzin, które wieczorem czekały na pielgrzymów przy kościołach. Pewnego dnia, rodzina u której Elżbieta nocowała, postanowiła pokazać jej Lwów – miasto, które ją zauroczyło na tyle, że po rozwiązaniu pielgrzymki, postanowiła zostać tu na 3 dni.
Polacy przy katedrze
Ale zanim do tego doszło, musiała pieszo dojść do Lwowa a dokładnie do katedry, gdzie na pielgrzymów czekał biskup oraz chór z Rzeszowa. Pojawili się miejscowi Polacy, szczęśliwi, że mają okazję porozmawiać w języku ojców i dziadków. Jedna z lwowianek opowiedziała pani Elżbiecie historię swojej rodziny.
Czapki z głów
Jak reagowali miejscowi na widok polskich pielgrzymów? Wrogości nie było, ludzie się wzruszali, zdejmowali czapki z głów na widok krzyża, żegnali się ale nie wszyscy przyjmowali obrazki świętych, pewnie dlatego, że w większości byli prawosławni. Wspomina ze wzruszeniem nabożeństwo ekumeniczne w katedrze prawosławnej. Zwłaszcza, że pozwolono pątniczkom zajrzeć za ikonostas – miejsce w cerkwi zastrzeżone dla mężczyzn.

Szlak Jakubowy? Czemu nie!
Podczas pielgrzymek do Częstochowy Elżbieta Kwiecińska usłyszała od przewodnika grupy biało – zielonej, ks. Darka Matuszaka z Jarocina, że wędruje on hiszpańskim Szlakiem Jakubowym do Santiago de Compostella. Wtedy pomyślała sobie, czemu nie! I zaczęła planować.
Trzy razy do Santiago
Jednak udało się spełnić marzenie. W 2016 roku odbyła pierwszy raz pielgrzymkę do Santiago, z koleżankami. Rok później na szlak wybrali się z mężem. Po siedmiu latach, czyli w roku 2024, wróciła na Szlak Jakubowy z koleżankami. O tym napiszę w kolejnym poście.

Marzy o Jasnej Górze
Jeśli chodzi na pielgrzymki na Jasną Górę, po pandemii covid19, kiedy wszystkie aktywności były zawieszone, Elżbieta Kwiecińska na pielgrzymi szlak nie wróciła. Od 3 lat opiekuje się wnuczętami. Ma nadzieję, że w tym roku – jubileuszowym – uda jej się chociaż jeden etap przejść i poczuć atmosferę.
Pokój w sercu i głowie
Co sprawia, że kiedy zbliża się pielgrzymkowy czas, Elżbieta Kwiecińska opuszcza domowe pielesze i wyrusza na pieszą wędrówkę, nie bacząc na to, czy leje deszcz czy skwar się z nieba leje. Na pielgrzymce spotyka się Boga w drugim człowieku, w jego bezinteresownej pomocy, dobrym słowie, obecności. Pielgrzymowanie to też bezgłośna rozmowa z Nim. Pokój, jaki się wtedy rodzi w naszym sercu i głowie, pozostaje w nas na długo – dodaje z przekonaniem
Ciąg dalszy nastąpi…
Ciekawe:
Połączyła ich praca w Domu Chłopaków w Broniszewicach
Drugie imieniny Anny z herstorycznym spacerem po mieście
Moje ulubione miejscówki – powiat pleszewski od A do Z
Chociaż nie jest hrabią urodził się w sypialni hrabiny w pałacu
Normalna mama tylko zamiast chodzić jeździ na wózku