Ale od początku. Łukasza poznałam w końcówce lat 80. w pleszewskim liceum. Ja nauczycielka języka rosyjskiego, on uczeń – zafascynowany historią, podobnie jak trzech kolegów z jego klasy. Jeszcze w III klasie był pewien, że zostanie studentem wydziału historii. Jego miłością – jak mówi, był starożytny Rzym. Ale w klasie maturalnej coś się zmieniło. Idźcie na prawo! – podpowiadali pragmatycy. Był to rok 1990/1991 – stary system się walił. W nowym pojawiły się szanse kariery dla prawników. No i poszli na prawo, całą czwórką. Kalabryjska przygoda jeszcze mu się wtedy nie śniła.
Czuł, że musi coś zmienić
Po studiach trafił Łukasz do administracji. Z czasem został kierownikiem wydziału prawnego UMiG w Pleszewie. Otworzył własną kancelarię. Pojawili się klienci i życie ich sprawami. W końcu przyszło wypalenie zawodowe, czułem, że muszę coś zmienić, w przeciwnym razie zwariuję – mówił mi Łukasz, kiedy kilka dni temu spotkaliśmy się na rozmowie o książce a właściwie o tym, jak miłość do starożytnego Rzymu, odmieniła jego życie.
Wrócił do prawa rzymskiego
Była wiosna roku 2020. Akurat zaczynała się pandemia koronawirusa. Pleszewski prawnik postanowił powrócić do prawa rzymskiego – wymyślił sobie pracę doktorską. Temat podsunął mu ks. prof. Florian Lempa z Uczelni Łazarskiego. Profesor zasugerował mi porównanie prawa wodnego w starożytnym Rzymie z aktualnym polskim prawem wodnym – mówi pleszewianin. Nawiązał kontakt z prof. Anną Kamińską z UKSW, która zajmuje się wodą w prawie rzymskim. Wrócił do nauki łaciny, zaczął się uczyć włoskiego.
Odzew z Kalabrii
Wiosną 2022 roku Łukasz Jaroszewski postanowił wyjechać z Pleszewa, najchętniej – jak mówi – do Włoch. Na Facebooku zamieścił ogłoszenie, że szuka pracy i … posługuje się językiem polskim. Niedługo czekał. Odezwał się Domenico z Kalabrii z pytaniem, czy nie zechciałbym pracować u niego jako kelner albo barman. Zapytał, ile chciałbym zarabiać. Dodał, że musi na miejscu sprawdzić, czy umiem pracować – wspomina pleszewianin.
Egzamin z menu
I wyruszył samolotem z Krakowa do Lamezia Terme i stąd w niecałą godzinę pociągiem dotarł do miasteczka Tropea. Okazało się, że Domenico prowadzi z żoną i teściem rodzinną restaurację. Na sezon dodatkowo zatrudniał pracowników. Kazał kandydatowi na pracownika przeczytać dania z menu – w większości z kuchni kalabryjskiej.
Fileja i cipolla
Wśród nich była fileja – makaron bez jajek podobny do fasoli szparagowej – jedna z łososiem, druga a’la tropeana z cipolla rosa czyli czerwoną słodka cebulą oraz ryby – miecznik, tuńczyk – na różne sposoby. I to był cały egzamin. U Domenico pleszewianin miał też vitto e aloggio czyli „życie i mieszkanie”.
Procesja w Wielki Piątek
Kalabryjska przygoda rozpoczęła się w kwietniu, jeszcze przed nadejściem upałów i tłumów turystów. Akurat był Wielki Tydzień. W Wielki Piątek wieczorem przez miasto przechodziła procesja z orkiestrą dętą na czele, z trumną, w której była figura Jezusa, Niesiono także Matkę Boską Cierpiącą. Korowód przechodził przez całe miasteczko w asyście harcerzy, niosących pochodnię. Ponieważ do restauracji, w której pracował Łukasz Jaroszewski, była przyklejona stara kapliczka, gdzie procesja się zatrzymywała, wszystko mógł dokładnie obejrzeć.
Giada, Fabio i Romina
Po kilku dniach dojechali pozostali pracownicy sezonowi, w tym para studentów Giada i Fabio z Sycylii i Romina – absolwentka uniwersytetu w Rzymie, która podróżowała i pracowała – taki miała sposób na życie. Dużo pleszewianina nauczyła. Ponieważ miała ogromne doświadczenie w pracy w restauracjach próbowała dobre praktyki przenieść do Terazza48.
Napiwki i znajomości
Była niezadowolona, kiedy Polak zbyt długo rozmawiał z klientami. A on, dzięki temu… miał wyższe napiwki, które dzielili pod koniec miesiąca między wszystkich pracowników. Ale też zawierał znajomości z ciekawymi ludźmi np. z Los Angeles a czasem turystami z Polski. Kiedy w tym roku w czerwcu Łukasz pojechał do Tropei z żoną na wakacje, Romina też tam była. W pracy.
Plac Armaty i wino z domu
Łukasz Jaroszewski spędził w Tropei 6 miesięcy. Miasto, do którego trafił przypadkiem, zauroczyło go. Leży na klifie nad Morzem Tyrreńskim. Są tu stare domy, 9 kościołów, klasztory. Życie koncentruje się na Piazza del Cannone (Plac Armaty). Jest tam budka z napojami, w której kalabryjczyk Mario sprzedaje wino z domu czyli dalla casa.
Gorący i pracowity sierpień
Na tym placu Łukasz spędzał czas przed pracą i po pracy. Oczywiście kiedy nie było zbyt wielu turystów. A tych najwięcej zjeżdża do Tropei w sierpniu, kiedy temperatura powietrza sięga 40 stopni a Włosi całymi rodzinami przyjeżdżają na wypoczynek i godzinami biesiadują w restauracjach. Sierpień jest miesiącem urlopowym. Wtedy też jest drożej.
Z cyrkowcem do Rzymu
Pleszewianin opuszczał Tropeę jesienią. Wracał autostopem do Rzymu, a stamtąd autobusem do Polski. Podwózkę do Rzymu znalazł na aplikacji bla bla car. Podróż trwała 8 godzin. Jednak rozmowa z Fabrizzio, artystą cyrkowym, który po sezonie spędzonym na południu Włoch wracał do Rzymu, była tak fascynująca, że droga szybko minęła, a kierowca podwiózł pleszewianina pod samą bramę domu sióstr urszulanek polskich, gdzie miał on załatwiony nocleg.
Pamiętnik przewodnik, poradnik
Pomysł na książkę zrodził się w głowie pleszewianina podczas pobytu w Tropei. Tam też dojrzał. Jest to pamiętnik, przewodnik ale też poradnik, co i gdzie można zobaczyć, czego doświadczyć. Jest rozdział o kalabryjskiej mafii i o Santuario di Santa Maria dell’Isola czyli sanktuarium na wyspie, z którym wiąże się historia mrożąca krew w żyłach.
Można żyć bez togi
Są też dania z menu restauracji Terrazza 48, w której Łukasz pracował. To z niej rozpościerał się niezwykły widok na Morze Tyrreńskie, gdzie można było obserwować zachody słońca. I przemyśleć parę spraw. Dojść też do wniosku, że można żyć bez togi i funkcjonować inaczej.
Życie z pisania? Ależ tak!
To był czas dla mnie – podkreśla Łukasz Jaroszewski – wspominając pół roku pracy w Kalabrii. Odetchnąłem, odpocząłem, zdecydowałem się na zmiany. Praktyka radcy mnie zmęczyła. Postanowiłem zostać teoretykiem prawa, pisać o prawie, opowiadać o nim. I tak powstał pomysł prowadzenia szkoleń z prawa samorządowego dla urzędów miast, gmin, województw, dla studentów w szkole wyższej. Ale też pisania książek. Łukasz nawet własne wydawnictwo założył.
***
Zdradził mi, że jego kalabryjska przygoda nie ma jeszcze końca.
Kalabryjski blog Łukasza Jaroszewskiego
Czytaj też: Za co kocham Włochy – moja subiektywna top lista włoskich atrakcji