Do Italii poleciałam samolotem z Gdańska. Z Poznania aktualnie nie ma lotów ani do Mediolanu ani do Bergamo. A moje córki postanowiły, że „tym razem mama poleci samolotem”. Nawet w bilet zostałam zaopatrzona. No to trzeba było lecieć.
Lubię lot samolotem. Piękne widoki coraz bardziej oddalającej się ziemi, ośnieżone szczyty Alp, potem chmury i nad nimi błękit nieba i słońce. Kiedy wracałam, akurat zachodziło. Wielka złota kula chowająca się za horyzontem. Widok niepowtarzalny.
A potem samolot opada coraz niżej, znów chmury, potem widać wstęgi dróg, rzek, pola, miejscowości, wieczorem światła. I po kilku minutach czuje się, jak koła samolotu stukają o płytę lotniska.
I ten szok termiczny. Kiedy 27 sierpnia wylatywałam do Bergamo, w Gdańsku było 17 stopni Celsjusza. Kiedy półtorej godziny później, samolot wylądował w Bergamo, termometr wskazywał ponad 30 stopni, a był to wieczór.
I to jest pierwsza odpowiedź na pytanie: za co kocham Włochy. Przede wszystkim za słońce, które świeci tu czasem zbyt mocno, jak na przykład w tym roku, kiedy w Domodossoli w Piemoncie (północne Włochy – Alpy Lepontyjskie), gdzie mam rodzinę, temperatura sięgała 40 stopni Celsjusza i to przez kilka letnich miesięcy.
Dla miejscowych bywa to uciążliwe. Zasłaniają okna roletami, markizami, w godzinach południowych nie wychodzą z domu, zamykają sklepy, mają przerwy w pracy. Ale dla mnie, włoskie ciepło jest cudowne.
Tym bardziej, że nie przeżyłam tu ulewnych deszczów, które zdarzają się w górach i są dość uciążliwe. Mam szczęście, ilekroć jestem we Włoszech, zawsze jest ciepło. W tym roku wygrzewałam się w promieniach włoskiego słońca zarówno w kwietniu https://irenakuczynska.pl/22-godziny-autobusie-kalisza-mediolanu/, jak i teraz na przełomie sierpnia i września.
Zachwyca też we Włoszech przyroda, bujna i różnorodna. Obok siebie rosną brzozy, palmy, bananowce, sosny i owocowe drzewa. Na początku kwietnia kwitły azalie, rododendrony, glicynie, a we wrześniu hortensje i po raz drugi azalie, rododendrony oraz krzewy, których nazw nawet nie znam.
Kwitnące drzewo w końcu sierpnia
I krajobrazy. W północnych Włoszech są to góry i wielkie górskie jeziora, nad którymi przysiadły miasta i miasteczka. Na jeziorach wyspy. A na rzece Tocze, która przepływa przez Domodossolę, wodospad.
Nad Lago Maggiore
Wzdłuż Lago Maggiore wije się droga, którą można dojechać z lotniska w Mediolanie do Domodossoli. Z jednej strony tafla jeziora, z drugiej piękne pensjonaty, kawiarnie, ulice wiodące do centrów miast. I góry, góry, góry…
Miasto Domodossola przysiadło w dolinie otoczonej wysokimi szczytami Alp Leopontyjskich. Z którego okna nie spojrzysz, widzisz góry, na łagodnych zboczach mniejsze miejscowości z kościółkami, podświetlonymi wieczorem. Strome zbocza trzytysięczników, po jednej nocnej ulewie, pokryły się śniegiem.
Widok na miasto Domodossola z Świętej Góry Kalwarii
Wszędzie góry
Na drugim krańcu Lago Maggiore leży miasto Locarno już w Szwajcarii. Droga do tego miasta wiedzie górami i to takimi serpentynami, że chwilami dech zapiera. Ale widoki niepowtarzalne. Raz droga biegnie w dolinie, innym razem wiaduktem rzymskim, kiedy indziej w tunelu.
W połowie drogi miasto Re z Sanktuarium Matki Bożej z Re. Duży kościół położony na zakręcie, nadprzepaścią prawie. Ze skarpy widać pociąg, który jedzie z Domodossoli do Locarno.
Podoba mi się to, że krajobraz jest we Włoszech chroniony prawem. Nie można sobie ustawiać i wieszać reklam w dowolnych miejscach. Zdarzają się, ale jest ich niewiele i tylko w niektórych miejscach np. przy stacjach paliw.
Włochy to oczywiście zabytki. Moje ukochane znaki przeszłości. I to nie tylko w Rzymie, gdzie byłam dwukrotnie, czy w Padwie, Asyżu, Bolonii, Weronie, Florencji… Zabytki i to nie takie jak w Warszawie, (czyli odtworzone po wojnie na podstawie obrazów i zdjęć), ale obiekty liczące kilkaset lat, spotkać można wszędzie. Wojny i systemy totalitarne oszczędzały ten piękny kraj
Fragment rynku ze starymi domami
Na rynku w Domodossoli są takie leciwe kamieniczki. Wąskie uliczki śródmieścia, zaułki, chodniki wykładane polerowanymi kamieniami… tu czas się zatrzymał, mimo iż w sklepach na pewno sprzedaje się inne towary niż 100 lat temu.
Podczas spacerów z wnuczką zwiedziłam całą okolicę. Widziałam stare domy z obrazami świętych na frontowej ścianie. Tego się tu nie niszczy, to wciąż jest, mimo iż właściciele domów na pewno się zmieniali.
Dom z świętym obrazem – stary
Widziałam dom przerobiony z kaplicy. Jeszcze na dachu miał wieżyczkę i święty obraz na murze. Widziałam też domy przerobione z budynków gospodarczych. Kiedyś w tej okolicy prawdopodobnie były gospodarstwa. Być może hodowano krowy albo owce, bo miejsca na pole raczej nie było.
Jeszcze słowo o miniaturowych ogródkach przy domach. Na kilku metrach kwadratowych posadowiono grządki otoczone deseczkami lub kamieniami, a na nich pnące pomidory, marchewka, jarmuż. I cukinie wylewające się na trawniki.
Kocham też Włochy za kuchnię opartą na makaronie, oliwie z oliwek, pomidorach, parmezanie, warzywach, owocach morza, ryżu. Do posiłku wino albo woda (z kranu). Po jedzeniu kawa, mocna i czarna w miniaturowej filiżaneczce. Mięso też się je, ale nie w takich ilościach, jak u nas.
Jeśli masz w domu makaron, pomidory, seler naciowy, marchewkę i cebulkę oraz oliwę (którą masz zawsze), to posiłek masz w kilka minut. Włoski sos pomidorowy jest prosty i nietuczący bo bez śmietany i bez mąki.
Na oliwie podsmażamy poszatkowaną marchewkę, seler naciowy i cebulkę. Można dodać pokrojoną cukinię ze skórką, bakłażana, można też mielone mięso. Pod koniec smażenia leje się do garnka troszkę wytrawnego wina i dorzuca pomidory świeże (bez skórki) albo z puszki. Dusi się przez kilkanaście minut, a zupełnie na końcu soli się sos, pieprzy, dorzuca krojone oliwki (jeśli się lubi). Włoska kuchnia nie uznaje przecieru pomidorowego. Po 20 minutach sos jest gotowy.
W oddzielnym garnku gotuje się makaron lub ravioli, odlewa się wodę i zalewa sosem, po czym wszystko się miesza. Już na talerzu każdy posypuje sobie danie startym parmezanem. Potrawa jest smaczna i bardzo sycąca. Zjada się ją wieczorem. Kolacja jest dla Włochów najważniejszym posiłkiem. Zawsze musi być na gorąco.
Ravioli (ciasto makaronowe nadziewane mięsem lub orzechami) w sosie pomidorowym
Na deser oczywiście tiramisu. Bazą jest czarna kawa sparzona w kawiarce. Trzeba też mieć likier, 3 jajka, 1/2 kg serka mascarpone, ciasteczka savayardi (są w Polsce), 75 g cukru. Ucieramy cukier z żółtkami, oddzielnie ubijamy białka. Do masy żółtkowej dodajemy ser, likier i miksujemy, dodajemy ubite białka. Na aluminiowej blaszce albo foremce układamy biszkopty maczane w kawie, na nich krem, na to znów biszkopty i krem. Na wierzchu tarta czekolada albo kakao. Dwie godziny deser „dojrzewa” w lodówce i jest gotowy.
Mentalność Włochów też mi odpowiada. Są otwarci i wciąż cię pytają: tutto bene? (wszystko dobrze). I chociaż niekoniecznie czekają na odpowiedź, ty się czujesz z tym zainteresowaniem bardzo dobrze. Jeśli dwa razy jesteś w sklepie, czy w kawiarni, za trzecim razem pani cię rozpoznaje i pozdrawia, ciesząc się, że cię widzi.
Włosi są bardzo towarzyscy. Wychodzą ze swoich domów. Dużo czasu spędzają w barach, czyli kawiarenkach, których jest niezliczona ilość. Kto nie pracuje, albo w drodze do pracy, wpada rano do baru na cappuccino i rogalik. Rozmawia ze znajomymi albo sam pije kawę i czyta poranną gazetę.
Włosi lubią jeść kolację poza domem. Cierpią, jeżeli nie mogą chociaż raz w tygodniu wyjść z rodziną na kolację do restauracji niekoniecznie z włoską kuchnią ale np. na sushi czy do lokalu z jedzeniem chińskim.
Włosi są przywiązani do swojej kuchni, do tradycji. Nawet niemowlętom dodają do zupek parmezan. I lubią mówić w swoim języku. Także jeśli znają angielski. I są cierpliwi, jeśli słuchacz nie rozumie, tłumaczą, gestykulując z życzliwością.
Styl i elegancja to cecha Włochów, którzy uchodzą przecież za kreatorów mody. I to prawda. Nie ma na ulicy osób ubranych niedbale. Starsze panie „nie babcieją”. Są zadbane, ładnie uczesane, mają umalowane paznokcie i makijaż na twarzy. Są szykowne, wystylizowane, najczęściej w spodniach, tunikach, sportowych butach. Z modnymi torebkami.
Panowie też są modni i eleganccy. W czasie upałów wielu nosi spodnie do kolan i koszule. Ale to kobiety są kolorowe i ubarwiają włoską ulicę.
Lubię usiąść na rynku w Domodossoli, zamówić sobie espresso i obserwować ludzi wyluzowanych, uśmiechniętych, zadowolonych z życia. Bez stresu i bez pośpiechu spacerują albo siedzą i rozmawiają ze znajomymi.
Stać mieszkańców Italii na ładne ciuchy i gadżety, bo dwa razy w roku są wyprzedaże. W styczniu i w lipcu można za parę groszy kupić firmowe ubrania. I wszystkie sklepy muszą zejść z ceny nawet do 70 %. I to też mi się we Włoszech podoba.
Do tej listy można dorzucić jeszcze czyste powietrze. Nie wolno tu spalać w piecach śmieci albo byle jakiego opału. Grożą za to kary. Można oddychać pełną piersią. Dlatego Włoch, który w zimie przyjedzie do Pleszewa, dusi się i nie rozumie, dlaczego tak jest.
Moją top listę zamyka poczucie wolności, którą mają i pielęgnują mieszkańcy Włoch. To oni decydują o tym, według jakich zasad chcą żyć. Politycy nie zaglądają w najbardziej intymne sfery ich życia.