6 września 2022 roku w Pleszewie był dniem pełnym emocji i wzruszeń. Pleszewianin z wyboru – Edward Horoszkiewicz -. mąż, ojciec, teść, dziadek – przyjaciel, dobry znajomy, dawny przełożony, lekarz – został przez władze miasta Pleszewa, Powiatu Pleszewskiego , Pleszewskiego Centrum Medycznego, uhonorowany ulicą oraz tablicą pamiątkową, która po rozbudowie wejścia do szpitala, znajdzie honorowe miejsce na głównej ścianie. Uroczystości powiązano z 40 – leciem pleszewskiego szpitala.
Ulica
Upamiętnienie Zasłużonego dla Rozwoju Miasta i Gminy Pleszew, dr. Edwarda Horoszkiewicza, rozpoczęło się na ulicy jego imienia. Jakiś czas temu pleszewscy radni postanowili najnowszej ulicy – odbiegającej od Kaliskiej, przydzielić patrona – Edwarda Horoszkiewicza. To tam władze miasta i powiatu zaprosiły żonę – Krystynę oraz rodzinę. Tablicę z nazwą ulicy odsłoniły córki Małgorzata i Paula, burmistrz Arkadiusz Ptak, starosta Maciej Wasilewski – przewodniczący Rady Powiatu Marian Adamek oraz Adela Grala – Kałużna – szefowa Rady Miejskiej.
Czytaj: Szeregowce przy ul. Edwarda Horoszkiewicza
Wspomnienie
Kolejna część uroczystości odbywała się w pleszewskim szpitalu, który otwarto w lipcu 1982 roku. Ale segmentu, w którym umieszczono tablicę upamiętniającą budowniczego szpitala, wtedy jeszcze nie było.
O czym wspomniała starsza córka bohatera dnia dr Małgorzata Horoszkiewicz.To ona przypomniała fakty z życia swojego ojca, wzbogacając opowieść zdjęciami.
Opowieść o lekarzu i ludziach
Będzie to opowieść o moim ojcu ale przede wszystkim lekarzu, który miał dar rozpoznawania potrzeb ludzi, darzył też ich ogromnym szacunkiem. Będzie to opowieść o architekcie rozwoju służby zdrowia na terenie powiatu pleszewskiego. A także opowieść o ludziach, których w tej historii nie sposób ominąć .
Dlaczego Pleszew?
Tato – Edward Horoszkiewicz, nie był stąd, jego rodzice mieszkali niedaleko w Parzewie, a pochodzili z Wołynia. Był absolwentem szkoły felczerskiej w Gorzowie wielkopolskim. Co zatem sprawiło, że postanowił osiąść na stałe w Pleszewie? Nie ma na to prostej odpowiedzi. Z pewnością na początku był to nakaz pracy, w pobliskim Jarocinie wtedy nie było miejsca pracy dla felczera. Myślę też, że duży wpływ na jego decyzję o pozostaniu w Pleszewie, mieli ludzie, których spotkał na swojej zawodowej drodze.
Gdzie to miasto?
Był błotnisty, szary październik, kiedy Edward Horoszkiewicz po raz pierwszy zobaczył Pleszew. Wysiadł na stacji w Kowalewie i ze zdumieniem skonstatował, że nie ma tu żadnego miasta. Przez godzinę czekał na „ciuchcię” do miasta. Siedząc na twardej drewnianej ławce w pociągu widział smutne jesienne pola, zapomniane stogi siana. Potem w mieście puste ulice, ciemne chmury zawieszone nisko nad dachami mokrych kamienic. Z rzadka ulicą przejeżdżała furmanka załadowana węglem i drewnem. Z pewnością nie była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Słój z pijawkami
Pierwsze spotkanie z Pleszewem, kojarzyło mu się zawsze ze słojem z pijawkami, który zobaczył na wystawie apteki państwa Suchockich. Często to wspominał. Mówił, że nic go wtedy nie zachęcało do pozostania w mieście. W takiej atmosferze 15 października 1957 roku udał się na spotkanie z przeznaczeniem- do powiatowego wydziału zdrowia. Miał 19 lat i dyplom absolwenta szkoły felczerskiej. Nazajutrz spotka człowieka, którego obdarzy zaufaniem i który stanie się jego pierwszym nauczycielem zawodu.
Z nieba mi spadłeś!
Rankiem, w budynku przy Poznańskiej 30, który zarówno od zewnątrz jak i w środku, bardziej przypominał pałac niż przychodnię, radośnie powitał go „śpiewną melodią w głosie” dr nauk med. Kazimierz Sągin.
Z nieba mi spadłeś, sam pracuję od rana do wieczora, w tej przychodni bardzo brakuje mi lekarzy. Pomożesz mi?– usłyszał Edward Horoszkiewicz. Wtedy po raz pierwszy Edward Horoszkiewicz poczuł się tutaj potrzebny. Doktor dzielił się z nim wiedzą i doświadczeniem.
To dr Sąginowi wiele zawdzięczał
Na początku pracowali w jednym gabinecie, przyjmując pacjentów na zmianę. Ojciec z rozrzewnieniem wspominał tamten czas i tamtą relację – określał ją mianem – uczeń – mistrz. Dr Sągin był jego pierwszym nauczycielem i przyjacielem.
Wiele mu zawdzięczał. To od niego uczył się staranności w prowadzeniu dokumentacji chorego i oszczędności w ordynowaniu leków. Wyjaśnił też szczegółowo, do czego służą te przerażające pijawki ze słoja. Po kilku miesiącach dr Sągin pozwolił mu na samodzielną pracę.
Nie było etatu w Pleszewie
Jednak pierwsza przygoda z medycyną nie trwała długo. W 1958 roku upomniało się o niego wojsko. Odsłużył dwa lata w Pomorskiej Brygadzie Wojsk Pogranicza. Powrót do Pleszewa nie był łatwy. Wiele się tu zmieniło. Nie było już doktora Sągina, którego odesłano do Bydgoszczy, na specjalizację z dermatologii. Na miejscu Edwarda Horoszkiewicza pracowało trzech felczerów. I nie było kolejnego etatu. Dlatego zdecydował się na pracę w wiejskim punkcie zdrowia w Wieczynie.
Na wsi leczył każdy
Wieczyn Edward Horoszkiewicz wspominał jako prawdziwą szkołę życia. Nie było połączeń autobusowych, do pracy trzeba było dojeżdżać rowerem i to bez względu na pogodę. W gabinecie nie było bieżącej wody, ogrzewał go piec kaflowy. Medyk przyjmował pacjentów z Wieczyna, Grabu, Żegocina, Żbik i Łęgu. Szczepił dzieci i młodzież, prowadził badania profilaktyczne. Wspierała go pielęgniarka Anna Mikołajczak. Podczas wizyt domowych poznawał warunki życia ludzi. Ze zdziwieniem stwierdzał, że leczeniem na wsi zajmował się każdy, bez względu na wykształcenie. Odczyniano uroki, a lekarza wzywano w ostateczności. Zachęcał ludzi do ufania medykom. Z perspektywy czasu bardzo cenił czas pracy i doświadczenie jakie zdobył w Wieczynie.
Studia i miłość
Samodzielna praca w wiejskim ośrodku uświadomiła ojcu, jak dużej wiedzy potrzeba, żeby leczyć ludzi. Dlatego postanowił podnieść kwalifikacje. W 1962 roku rozpoczął studia ma Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Poznaniu. Wspominał, że mając doświadczenie felczerskie, na początku z trudem odnajdował się wśród młodszych od siebie. Z czasem zaadaptował się w nowym środowisku. I tak minęło 6 lat studiów. Fascynowała go fizjopatologia wykładana przez prof. Horsta. Uczył się i korzystał z życia pełną piersią. Podczas studiów poznał przyszłą żonę – moją mamę.
Co mi radzisz panie dziejku?
Praca w farmakologicznym kole naukowym otwierała mu drogę do ubiegania się o pracę na uczelni. Złożył nawet podanie w dziekanacie, otrzymał zgodę na pracę i staż w dowolnie wybranej klinice. Stanął przed dylematem – robić karierę naukową w Poznaniu czy wrócić do Pleszewa żeby być bliżej rodziny. Doktora Sągina poradzić się nie mógł. Stary doktor odszedł. Ale Tata mówił, że zawsze w trudnych momentach, pytał w myślach : co mi radzisz panie dziejku? Zapytał i tym razem. Ostatecznie wrócił do Pleszewa, skuszony możliwością zrobienia specjalizacji z chirurgii i służbowym mieszkaniem.
Pierwszy kubeł zimnej wody
Jednak życie napisało całkiem inny scenariusz. Pierwszy kubeł zimnej wody przyszedł bardzo szybko. Młody, ale doświadczony, ambitny i pełen zapału lekarz, był niezadowolony z tego, że jego kontakt z pacjentem ogranicza się tylko do porannej wizyty a przez resztę dnia wypełnia stertę papierów. Mając za sobą samodzielną pracę w ośrodku wiejskim, nie mógł odnaleźć się w nowej sytuacji. Zderzenie z rzeczywistością było okrutne.
Szpital na jednym piętrze
W latach 60. pleszewski szpital mieścił się na jednym piętrze klasztoru Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NP NMP. Lekarze pracowali w trudnych warunkach stłoczeni w jednym pokoju lekarskim, przy jednym biurku. W szpitalu nie było windy, pacjentów – nawet kobiety ciężarne, wnoszono po schodach na noszach. Jeden węzeł sanitarny przypadał na wszystkich pacjentów, stłoczonych nawet po 20 na jednej sali. Znieczulenia wykonywała jedna pielęgniarka lub siostra zakonna, eterem. Zatem, żeby nie zasnąć podczas zabiegu, lekarze musieli otwierać okna.
Trudności ciąg dalszy
Na domiar złego młody lekarz nie dostał obiecanego mieszkania, a pierwsza wypłata była niższa niż studenckie stypendium. Do pracy dojeżdżał z domu rodziców, czym się dało, połączenia nie było. Drażnił go też feudalny system pracy w szpitalu, który doprowadzał do spięć. Jego dociekliwość i brak pokory zaczęły przeszkadzać przełożonym. Sytuacja była trudna. Mógł w każdej chwili czmychnąć do Poznania, gdzie czekało miejsce w klinice. Tylko mój ojciec nigdy pochopnie nie podejmował decyzji.
Jednak pozostał
Do pozostania w Pleszewie skłoniła go długa i szczera rozmowa z doktorem Tadeuszem Pawlińskim. Konsultował pacjenta na oddziale. Doświadczony lekarz studził niecierpliwość młodego kolegi. Wyciszał emocje, doradzał, aby przeczekać, aż minie rozczarowanie. Opowiadał, w jakich ciężkich warunkach trzeba było leczyć ludzi tuż po wojnie. Przekonywał, że w takich warunkach też można pracować.
Zaczął od badań cytologicznych
Wbrew wcześniejszym planom, nie został chirurgiem, nie było miejsca. Rozpoczął więc specjalizację z ginekologii i tak trafił pod skrzydła ordynatora ginekologii dr Szczepana Lisa. Wspominał go jako życzliwego i skromnego człowieka, który wciąż czytał i dokształcał się.
Był opanowany i jego spokój udzielał się innym. Przygotowując się do specjalizacji pod jego skrzydłami, młody lekarz przestał zwracać uwagę na spartańskie warunki pracy. Myślał o tym, co można zmienić. Zaczął od badań cytologicznych. Cieszył się, że jest w stanie samodzielnie wykrywać wczesne stadium raka szyjki macicy. Otrzymywał coraz więcej obowiązków, także na innych oddziałach, gdzie pełnił dyżury. Była to ostra szkoła życia zawodowego, bo trzeba było samodzielnie robić wszystko, co zaprocentowało w przyszłości.
Zapuszcza korzenie
Czas wolny spędza w domu rodzinnym, pielęgnuje drzewa w sadzie owocowym, bo ogród to też jego pasja. W tym czasie do Pleszewa przyjeżdża żona Krystyna – lekarz stomatologii, także związana z miastem umową stypendialną. Młodzi małżonkowie otrzymują mieszkanie. Jest rok 1972 – ja mam roczek. Tata czasami nie wychodzi ze szpitala kilka dni. Zżywa się ze środowiskiem, zapuszcza korzenie, szpital staje się jego drugim domem. Stawia przed kolejnymi odważnymi wyzwaniami, które sam podejmuje.
Na czele ZOZ-u
Tymczasem w Polsce zmienia się władza i jak każda – kusi obietnicami. Zamraża ceny żywności, podnosi najniższe płace, zaciąga ogromne kredyty na Zachodzie. Planuje nowe inwestycje, reformuje też służbę zdrowia, tworzy Zespoły Opieki Zdrowotnej. Edward Horoszkiewicz staje na czele ZOZ-u w powiecie pleszewskim. Za nominacją, nie idą, niestety ani pieniądze, ani nowy sprzęt czy personel. Ojciec uważał, że była to kolejna lekcja życia: powierzono mu władzę po to, żeby go uciszyć, „żeby się spalił”. To zadanie mogło go przecież przerosnąć, miał 35 lat, żadnego doświadczenia i wierzga jak niepokorne źrebię.
„Niezatapialny”
Jednak trzeba go dobrze znać żeby wiedzieć, że nie tak łatwo go złamać. Że tragiczne dzieciństwo na Wołyniu, a potem hitlerowski obóz pracy mocno go zahartowały. Nigdy nie brakowało mu ambicji, energii i odwagi, a szczególnie odpowiedzialności za podjęte decyzje. No i nie lubił się poddawać. Reżyser filmu „Wołyń” Wojciech Smarzowski„ mówił o ojcu – ”niezatapialny”. Władza może łatwo zdeprawować, trzeba mieć charakter, żeby przyjąć jej brzemię – dla ojca była jednak tylko środkiem, a nie celem. A Fakty mamy przed oczyma.
Zawirowania z budową szpitala
Najlepszym dowodem na to jest sposób a raczej fortel, dzięki któremu doprowadził do zainicjowania budowy nowego szpitala. Plany budowy snuto od dawna, centralny plan budowy w latach 1970 – 1975 został zatwierdzony dużo wcześniej. Brakowało jednak odwagi i iskry, żeby go zrealizować. Ojciec nawet uzyskał w Ministerstwie Zdrowia zapewnienie, że w 1975 roku budowa szpitala w Pleszewie wystartuje. Jednak, jak to często w życiu bywa, sprawy lubią się komplikować. 1 lipca 1975 roku przyszła reforma administracyjna zlikwidowano powiaty, zwiększono liczbę województw. Pleszew stał się gminą w granicach województwa kaliskiego. MZ poinformowało, że nie będzie zgody na budowę dwóch szpitali w tak małym województwie. Pierwszeństwo miał kaliski „okrąglak”.
Budowa „po cichutku”
Jeśli ktoś myślał, że dyrektor ZOZ-u w Pleszewie się podda, to się pomylił. Wyszła z niego natura buntownika. Postanowił rozpocząć budowę szpitala po cichutku, bez rozgłosu. Ale, na miłość boską, jak realizować tak ogromną inwestycję po cichu. Do tego potrzeba odwagi. Albo czasów, w których ludzi jednoczył czyn społeczny.
Polityka w medycynie
I ten czyn nastąpił w niedzielę 4 maja 1975 roku. W szczerym polu, za miastem zebrało się kilkudziesięciu zapaleńców z łopatami, którzy w czynie społecznym, pod okiem kierownika budowy, kopali fundamenty pod szpital. Oczywiście z dyrektorem i jego żoną na czele. Atmosfera jak na pikniku. Na placu budowy leżą materiały budowlane przywiezione z budowy bloków mieszkalnych.
Miało to wyglądać na dużą, daleko posuniętą inwestycję. Informacje o budowie szpitala w Pleszewie szybko dotarły do prasy i rzecz jasna do ówczesnych władz. W sierpniu pojawia się kontrola z województwa badać co się dzieje. Fortelem, ratując marzenie o nowym szpitalu, zaangażował politykę do medycyny.
Miał zapał, którym zarażał
Budowa szpitala w latach 70. była nie lada wyczynem. Ówczesna gospodarka w kraju jest gospodarką niedoborów. Nie ma w Polsce firmy, która by się podjęła produkcji okien. Brakuje płyt żelbetonowych, kruszywa, płytek, podwykonawców. Z inspiracji ojca do prac włączają się rzemieślnicy, spółdzielnie produkcyjne, jednostka wojskowa. Ojciec miał zapał, którym zarażał. Łączył pracę lekarza, zarządzanie starym szpitalem, budowę nowego. Oddaje do użytku gminne ośrodki w Czerminie, Choczu, Dobrzycy. Planuje budowę bloków dla kadry przyszłego szpitala.
Żłobek
W 1978 roku inicjuje budowę żłobka miejskiego. Dwa lata później placówka jest gotowa. Pani Alicja Górska, z którą kilka dni temu rozmawiałam, wspomina ten czas z rozrzewnieniem. Podkreśla charyzmę mojego ojca, który mobilizował ludzi do wspólnych działań.Kolorowe rysunki na ścianach w żłobku wykonywały uczennice liceum – naszego „Staszka” w ramach zajęć plastycznych prowadzonych przez prof. Teresę Belak. Alicja Górska natomiast sama organizowała wyposażenie żłobka od zera. Wszystko to było wynikiem ponadstandardowego zaangażowania ludzi.
Otwarcie szpitala
Z dwuletnim opóźnieniem, w 1983 roku dochodzi do otwarcia szpitala. Jako córka mojego ojca – muszę to uczciwie podkreślić – nie był to wysiłek jednego człowieka ale całego środowiska. Do prac porządkowych przed uroczystym otwarciem włączyła się cała społeczność, łącznie z młodzieżą szkolną. Pamiętam, że wraz z siostrą, szorowałyśmy płytki na oddziale ginekologii. Tak wielka inwestycja wymagała wyposażenia. A ówczesna rzeczywistość to braki: pościeli, zasłon, firan, sprzętu laboratoryjnego, aparatury.
Nieoceniony pan Stefan
Mistrzem w tej dziedzinie okazał się kierownik sekcji zaopatrzenia pan Stefan Drążewski. Wspominają go zarówno lekarze jak i pielęgniarki. Mama pamięta, że kiedy zamawiała u niego wiertła stomatologiczne, potrafił błyskawicznie odpowiedzieć: wiem pani Krysiu, chodzi o te z symbolem AK3547B.
Pan Stefan był postacią nietuzinkową. O życzliwym usposobieniu i serdecznym uśmiechu, który trudno zapomnieć. Wiele pracy i zaangażowania włożyła też dyrektor ds. administracyjnych i ekonomicznych pani Romana Cichewicz – elegancka, uśmiechnięta i rzeczowa. Nie ma tych osób dziś z nami, ale nie można ich zapomnieć.
Postawił na młodych
Jest szpital i co dalej? Czy jego otwarcie zatrzymało aktywność ojca? Absolutnie, zaczął walczyć o kadrę. Postawił na młodych. W ciągu 100 dni przyjął do pracy 18 lekarzy, w tym aż 13 absolwentów, stwarzając im warunki do rozwoju, specjalizacji. Młodych wspierali starsi lekarze. Jeśli chodzi o pielęgniarki, dyrektor jeździł do szkół pielęgniarskich, zachęcając absolwentki do podejmowania pracy w szpitalu.
OIOM
Jednocześnie kuszą go nowe wyzwania. Marzy mu się coś więcej niż przeciętny powiatowy szpital z czterema podstawowymi oddziałami. Decyduje się na uruchomienie Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej, którego organizacji podjął się dr Grzegorz Sokół. Nie przewidywał wtedy, że 22 lata później, będzie z oddaniem walczyć tu o życie byłego dyrektora, na tym właśnie oddziale.
Okulistyka i onkologia
Równocześnie w starym szpitalu ojciec uruchamia oddział okulistyczny i onkologiczny. Prace techniczne wykonują pleszewscy rzemieślnicy i pracownicy sekcji technicznej szpitala. Oddział okulistyczny był trzecim w województwie kaliskim, natomiast onkologiczny pierwszym w kraju oddziałem powiatowym. Ordynatorem została dr Ewa Staszewska – Czubak, która z heroizmem wykonywała swoją pracę, będąc na początku jedynym lekarzem. Wspierał ją, pełniąc dyżury, dr Roman Kołaski – lekarz z zawodu, z zamiłowania konstruktor, który w młodości marzył o zawodzie inżyniera. Był też specjalistą medycyny sportowej.
Stacja dializ
Stacja dializ była kolejnym – spełnionym marzeniem Edwarda Horoszkiewicza. Chociaż było trudno, bo pracownicy szpitala byli już bardzo obciążeni pracą. Ale udało się uruchomić oddział. Kierownikiem został dr Andrzej Kaczmarek, dyżury pełnili lekarze z interny. Doktor Kaczmarek kilkadziesiąt lat później również włączy się w walkę o życie ojca, wykonane wtedy dializy okazały się w kluczowe.
Polityka i medycyna
W końcówce lat 80. ojciec zaangażował się w działalność polityczną. W 1989 roku, za namową byłego dyrektora szpitala Jerzego Pietrzaka, kandydował w wyborach do Sejmu X kadencji. Pracował w komisji zdrowia. Ten trudny czas opisał w książce „Byłem posłem na Sejm”, czytamy tam: „przez całe dorosłe życie starałem się służyć swojej ojczyźnie tak wiernie, jak potrafiłem, takiej jaka wtedy była, no innej nie było”. Chciałem zostać posłem, bo wierzyłem, że wszystko zależy od ludzi. Mi się udawało przecież robić wiele rzeczy, mimo marazmu i ogólnej niemocy. Cechował mnie romantyzm i optymizm, marzyły mi się rzeczy wielkie”.
Nie miałyśmy poczucia braku ojca
Wielokrotnie z mównicy sejmowej bił na alarm, widział oddolne problemy służby zdrowia, pogłębiającą się trudną sytuację finansową. Mało bywał wtedy w domu, obowiązki domowe delegował na żonę i na nas – swoje córki. Mimo to, nigdy nie miałyśmy z siostrą poczucia braku ojca, jakiegoś żalu, czy rozczarowania. Wręcz odwrotnie, wiedziałyśmy, że ojciec pracuje dla dobra społecznego, dla innych. Że tu ujawnia się i spełnia jego natura społecznika i humanisty i że w tym się spełnia. Także wtedy był bardzo niepokorny.
Rozstanie ze stanowiskiem
Przyszedł rok 1993. Zapoznawszy się z propozycją budżetu dla pleszewskiego ZOZ-u, wysłał do województwa pismo z prośbą o korektę. Ta otwarta krytyka, nie po raz pierwszy, sprawiła że nad jego głową zaczęły się zbierać czarne chmury. Przeczuwał, że czas pracy w publicznej służbie zdrowia, się kończy. Rozstanie ze szpitalem, który traktował jak najukochańsze dziecko, nie było łatwe.
CUM Horoszkiewicz
Tata posiadał niezwykły dar przekuwania porażek w sukcesy. W 1996 roku ostatecznie opuścił szpital i wraz z mamą, stworzyli pierwszy w rejonie pleszewskim i jeden z pierwszych w województwie kaliskim Niepubliczny Zakład Opieki Zdrowotnej – Centrum Usług Medycznych. Pewnie by tam pracował do dziś, gdyby nie ciężka choroba.
Na granicy życia i śmierci
Jakie serce wytrzymać może lata stresu, napięć, kłopotów i wyzwań? Ojciec przeszedł kilka zawałów – pierwszy w 1979 roku. Potem była operacja by-passów. W 2008 roku uległ śmierci klinicznej. Wtedy walka o jego życie trwała w pleszewskim szpitalu kilka tygodni. Będąc na granicy życia i śmierci, utrzymywany w śpiączce farmakologicznej, po raz kolejny dowiódł swojej siły. Żaden medyczny autorytet nie dawał mu wtedy szans na przeżycie. Jako rodzina podjęliśmy walkę, przez moment wydawało się, że walczymy z wiatrakami. Wytrwale szukaliśmy kardiochirurga.
Beznadziejny przypadek
Cudu dokonał genialny polski chirurg prof. Andrzej Bochenek.To on, ze swoim zespołem, podjął się niemożliwego. Podjął ryzyko, którego nie usprawiedliwiały żadne wyniki badań a ni stan pacjenta. Na jego oddział trafił zaintubowany 70 – latek, który sam nie oddychał, miał niedrożne by-passy, jedna z zastawek nie pracowała prawidłowo, ze słabą funkcją serca – został zakwalifikowany jako „beznadziejny przypadek”.
Cuda się zdarzają
Profesor nam mówił, że tu „naprawdę nic się nie da zrobić”, w duchu do siebie – że to koniec. A jednak, już po roku ojciec podlewał kwiaty w swoim ogrodzie i powoli wracał do zdrowia. W książce „Cuda w medycynie” prof. Bochenek napisał „chyba właśnie wtedy doświadczyłem czegoś, co można by nazwać cudem. Rozmawiałem z człowiekiem, który od pół roku nie powinien żyć, a mnie i mojemu zespołowi udało się odwrócić ten stan rzeczy”.
Opisał „Wołyń”, który nosił w sercu
Śmierć kliniczna i ciężka choroba wymusiły zmianę trybu życia taty. I to było kolejnym wyzwaniem. Nagle w pełnej prędkości życia zawodowego trzeba było wyłączyć się z ruchu, stanąć na bocznicy. Ostatnie jego lata, to wymuszony czas refleksji i podsumowań. A więc pisanie – najpierw książka o losach rodziny na Wołyniu, który „tata wciąż nosił w sercu”. A kiedy to serce zaczęło zawodzić, czuł, że dalej od złych wspomnień uciekać się nie da. Pisząc „Zamordowane dzieciństwo” zmierzył się z demonami z przeszłości, jednocześnie oddając świadectwo pamięci swoich bliskich, sąsiadów, miejsc, które z mapy Polski zniknęły na zawsze.
Twórczość
Kilka miesięcy po ukazaniu się „Zamordowanego dzieciństwa” ojciec zebrał swoje wiersze pisane na różnych etapach życia. Zamieścił je w zbiorku „Mowy życiem wiązane”. W 2016 roku zaangażował się w projekt film „Wołyń”, pozostając w stałym kontakcie z reżyserem W. Smarzowskim. Odwiedził plan zdjęciowy, jako kresowianin dzielił się swoimi przeżyciami.
O pracy w Sejmie napisał w książce ” Byłem posłem sejmu kontraktowego”. W 2013 roku wydał książkę „Od pijawek po dializy. Z kart historii pleszewskiej medycyny” – było to ostatnie ambitne zadanie, którego się podjął. To naukowe opracowanie ukazuje się tylko rozwój pleszewskiej medycyny, pobudza też do refleksji nad hierarchią wartości w życiu każdego człowieka.
Surowy ale sprawiedliwy
Przygotowując się do dzisiejszego wystąpienia, rozmawiałam z wieloma byłymi współpracownikami ojca, pytając, co pamiętają z tamtego czasu pracy z nim. Wszyscy podkreślali ogromne zaangażowanie w pracę, urzekającą mobilizację do działania, a także bezkompromisowość w działaniu. Mówili, że był surowy, wymagający, ale sprawiedliwy. Przede wszystkim zaś podkreślali wspaniałą atmosferę w pracy i szacunek jakiego doświadczali niezależnie od wieku czy stanowiska. Tak było, bo przecież dla ojca zawsze najważniejszy był człowiek. prawdziwy lekarz-humanista.
Horoszkiewicz o Drobniku
Edward Horoszkiewicz – mój ukochany tato, zmarł 20 czerwca 2018 roku. My zebraliśmy się tutaj, żeby uczcić jego zasługi dla lokalnej społeczności i rozwoju lecznictwa na terenie powiatu pleszewskiego. Tak jak on stał tu 36 lat temu, uzasadniając, dlaczego dr Tadeusz Drobnik został wybrany na patrona szpitala. Mówił o nim: wybitny lekarz, praktyk i naukowiec, utalentowany organizator, niestrudzony działacz społeczny.Tak i ja mogę dziś powtórzyć te same argumenty.
Dla nas był wyjątkowy
Bardzo trudno mnie, jako córce, mówić o zasługach ojca. Zapewne nie mam właściwego dystansu, dla mnie przecież będzie zawsze postacią wyjątkową. Nie chcę mu jednak stawiać pomnika. Był przecież człowiekiem z krwi i kości. Bywał cholerykiem, często wybuchał, niektórzy się go bali. Trzeba pamiętać, że praca lekarza to był tylko wyimek jego szerokiej aktywności, że z powodzeniem godził wszystkie życiowe role: lekarza, społecznika, posła, radnego, ojca, dziadka. Z pewnością czuł się spełniony.
Byłby szczęśliwy
Zapamiętajmy go takim, jaki był na tym zdjęciu – z pewnością byłby dziś szczęśliwy. Władzom miasta Pleszew, powiatu oraz szpitala w imieniu rodziny składam serdeczne podziękowania za docenienie zasług taty.
Czytaj też:Cały dom jest pełen Edwarda – Krystyna Horoszkiewicz o swoim mężu
Żona dziękuje i docenia
Do odsłonięcia tablicy upamiętniającej dr. Edwarda Horoszkiewicza, zaproszono żonę Krystynę, która podziękowała za to, że doceniono działalność męża – pleszewianina z wyboru, który całe swoje dorosłe życie związał z ziemią pleszewską. Podkreśliła z wdzięcznością, że tablica projektu Grzegorza Godawy, została odlana w pleszewskiej firmie Kwiecińskich. Zwróciła uwagę na cytat z wiersza Edwarda Horoszkiewicza, który został umieszczony na tablicy.
Na razie w sali seminaryjnej
Na razie tablica znajduje się w sali seminaryjnej. Godne miejsce, obok tablicy Tadeusza Drobnika, znajdzie przy nowym wejściu do Pleszewskiego Centrum Medycznego po rozbudowie.
Odsłaniała ją wspomniana już Krystyna Horoszkiewicz, starosta Maciej Wasielewski, Przewodniczący Rady Powiatu Marian Adamek oraz prezes Pleszewskiego Centrum Medycznego Błażej Górczyński.
Stało się to w obecności bliskich Edwarda Horoszkiewicza, córek, zięcia, wnucząt, pracowników szpitala, z których wielu pamięta pierwszego dyrektora szpitala, bo wielu z nich przyjmował do pracy.
Nie zabrakło parlamentarzystów albo ich asystentów. I co ważne – przedstawicieli wszystkich gmin tworzących powiat pleszewski.
Prezesi na jubileuszu
Odsłonięcie tablicy inicjatora budowy szpitala w Pleszewie, było wpisane w obchody 40 – lecia pleszewskiej lecznicy. Obecni byli wszyscy prezesi Pleszewskiego Centrum Medycznego : Adela Grala – Kałużna, Agnieszka Pachciarz, Tadeusz Stefaniak, Błażej Górczyński oraz prokurent – dyrektor medyczny Ryszard Bosacki.
Historię szpitala – relacjonowaną przez prezesa PCM oraz częściowo starostę pleszewskiego, opiszę w innym artykule.
Śródtytuły we wspomnieniu Małgorzaty Horoszkiewicz o Edwardzie Horoszkiewiczu pochodzą od autorki posta.
Zdjęcia archiwalne udostępniła M. Horoszkiewicz
T